V.

18.3K 497 89
                                    

I V Y

No odezwij się kretynko. Powtarzam to sobie w głowie od dobrych kilkunastu minut, a może sekund, sama nie wiem, bo wciąż jestem cholernie przerażona. Jak mam się wybronić z tego, co właśnie zobaczył William?! Kurwa! Prawie całowałam się z szatynem i jestem przekonana na sto procent, że Collins wszystko widział.

Kurwa. Kurwa. Kurwa. Nie wierzę w swojego pecha. Stoję bez ruchu i gapię się na Collinsa szeroko otwartymi oczyma i równie rozwartą szczęką, zastanawiając się, czy aby na pewno nie śnię. Zerkam na niego, jak na ducha. Czy ja naprawdę muszę mieć takiego pecha? Ze wszystkich pieprzonych klubów w Chicago on musi być akurat tutaj? Marzę o tym, aby to okazało się snem, jednak strach, jaki odczuwam mówi jasno, że to dzieje się naprawdę. Collins zerka na szatyna, który nie bardzo wie, co właściwie się dzieje. Może to i lepiej?

— Masz jakiś problem? – Pyta go pewny siebie szatyn i wstaje z murku, na którym siedzieliśmy. O nie. William jedynie zerka na niego z pogardą, a na jego twarzy pojawia się łobuzerski uśmieszek, który na pewno nie wróży nic dobrego. W jego oczach widać obojętność, zmieszaną z lekceważącą nutą.

— Jesteś pewien, że odzywanie się do mnie tym tonem, jest właściwe? – Pyta go William, ale tancerz nie zamierza tak szybko odpuścić. Prostuje się. Przyglądam się mężczyznom, którzy mierzą się wzrokiem. Dobrze wiem, że Anioł jest na przegranej pozycji. William to William. Z nim nikt nie jest w stanie zwyciężyć.

— Widać, że Ivy nie ma ochoty z tobą rozmawiać. Cała się trzęsie odkąd cię zobaczyła. – Mówi pewnie i z wyrzutem szatyn. Musi być albo potężnie głupi, albo cholernie odważny. Albo totalnie zalany. — Więc spieprzaj stąd. – William jedynie prycha pod nosem i na mnie zerka. Wstaję z krawężnika, aby w razie czego zareagować.

— Ivy, powiedz swojemu koledze, żeby to on lepiej stąd odszedł. — Mówi spokojnie Collins. Coś nie pasuje mi w tym, jak bardzo opanowany jest. Jeszcze chwilę temu z wkurwienia zaciskał szczękę. Teraz? Wydaje się zrelaksowany. Przyglądam się jego czarnym oczom i wiem, że nie żartuje. — Póki nie jest jeszcze za późno. – Dodaje i od razu się prostuje. Szatyn robi krok naprzód i to wystarczy żebym stanęła między nimi. Odwracam się twarzą do zaniepokojonego i zdeterminowanego mężczyzny próbującego obronić mnie przed Williamem.

— Idź stąd, proszę. — Zwracam się do niego, a w moich oczach pojawia się iskra nadziei, że mnie posłucha i zwyczajnie w świecie odejdzie. W innym wypadku może stać się coś złego. Nie chcę mieć tego młodego, korzystającego z życia człowieka na sumieniu. Jest za młody na starcie z Willem, który intensywnie się w niego wpatruje.

— Chyba sobie żartujesz. – Szatyn nie ustępuje, a ja powoli popadam w histerię. Czuję jaka atmosfera gotuje się między nimi w powietrzu i to wcale nie jest przyjemne. — Cała się trzęsiesz na jego widok. Nie zostawię cię z nim samej. Wracajmy razem do środka. – Patrzy na mnie błagalnie. On również chce się ulotnić stąd, jak najszybciej. William ma to do siebie, że wystarczy tylko, aby się pojawił, a atmosfera staje się nie do zniesienia.

— Idź, proszę. — Mówię błagalnie. Czuję, że jest już za późno. William się niecierpliwi, a ja nie wiem, jak zmusić szatyna, aby wziął nogi za pas i spieprzał stąd, jak najszybciej się da. — Idź. Nic mi nie będzie. Spotkamy się z powrotem w klubie. – Kontynuuję, mając nadzieję, że uda mi się go przekonać. — Idź do cholery! – W końcu krzyczę, bo tracę już siły na błaganie.

— Radzę ci jej posłuchać. – Wtrąca się Collins. — Moja cierpliwość zaczyna się kończyć. Tik-tak.

— Zamknij się, kurwa! — Zwracam się do Williama. Od razu żałuję, że to powiedziałam, ale on jedynie zaczyna się śmiać i patrzy na mnie rozbawiony. Mam wielką ochotę walnąć go w twarz. Och, ile ja bym dała, żeby po prostu podejść i wymierzyć mu z pięści w twarz. Może jednak to zrobię?

WILLIAM ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz