IX.

16.4K 441 65
                                    

I V Y 

Śmierć. To właśnie ona przychodzi w momencie, gdy najmniej się jej spodziewamy. Śmierć jest czymś, przed czym nikt z nas nie ucieknie, ona zawsze nas dopadnie. A to, czy ktoś jej pomoże, czy poradzi sobie sama, nie gra wielkiej roli, bo po tym, jak zabierze nam kogoś, na kim cholernie nam zależy, stajemy się zupełnie inni. Stajemy się zaledwie cieniem, który po nas zostaje.

Zerkam na ciało ojca, a jego twarz rozmazuje się przez moje łzy, które spływają po policzkach. Gardło w pełni staje się suche i cholernie obolałe. Nie jestem w stanie wydać z siebie już żadnego dźwięku. Krzyk, który wyrwał się przed chwilą z moich płuc sprawił, że wokół mnie jest masa ludzi. Nawet nie wiem, kim oni są. Jedyne co widzę, to krew, która wciąż rozlewa się po białej koszuli ojca.

— Odsuńcie się, kurwa! – To pierwszy dźwięk, który słyszę. Rozpoznaję głos Williama. Unoszę głowę i przyglądam się jego wściekle wyglądającej twarzy. Łagodnieje, gdy zauważa ból w moich oczach i pomaga mi wstać. Szarpię się, bo nie mam zamiaru odejść od ojca. Nie teraz, gdy mnie potrzebuje. — Przytrzymaj ją Parker! – Wrzeszczy, gdy w końcu udaje mu się mnie podnieść i pcha w silne ramiona jego brata.

— Trzeba mu pomóc, William! – Krzyczę w jego stronę i próbuję wyrwać się z objęć Parkera. Jest dla mnie zbyt silny, więc w końcu przestaję się szamotać i opieram głowę o jego klatkę. Czuję się wykończona. Łzy płyną, gardło jest całe suche i obolałe, a płuca nie są w stanie nabrać powietrza. — Pomóż mu! – Mówię słabym głosem w stronę Williama, który pochyla się nad ciałem mojego ojca. Łkam pod nosem, bo tylko to jestem w stanie robić.

— O Boże! – Krzeczy matka, gdy zauważa ciało swojego męża. Rodzicielka łapie się za brzuch i kuli pod drzewem, zapewne nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Ja sama wciąż nie dopuszczam tego widoku do moich myśli. Płaczę jedynie i czekam, aż Will coś zrobi, cokolwiek. Aż William mu pomoże. Mój ojciec musi żyć!

— Przykro mi. – Mówi William, a ja czuję, jak całe moje życie sypie się, jak domek z kart. Tracę grunt pod nogami, upadam, a potem sama już nie wiem, co tak właściwie się dzieje. Jedyne co widzę to zmartwioną twarz Williama, kucającą nade mną. Collins przybliża się do mnie i lekko potrząsa za moje ramiona. — Ivy jesteś w szoku. Proszę, tylko nie mdlej. – Mówi kojącym głosem, a mój wzrok pada na wystające nogi ojca. Kolejne łzy płyną po moich policzkach.

— Zabierze mnie stąd. – Szepczę w jego stronę. — Jak najszybciej. – Zerkam w jego ciemne oczy. William kiwa twierdząco głową, mówi coś do swoich ludzi, a następnie prowadzi mnie przez las aż do naszego samochodu. Wciskam się na miejsce pasażera, a już po chwili mężczyzna rusza autem przed siebie.

— Wiem, że to, co teraz powiem, wyda ci się idiotyczne i prawdopodobnie będą to najgorsze słowa, które mogę powiedzieć w tej chwili, ale kurwa. – Zaczyna, a ja zerkam na niego obojętnym wzrokiem. — Zaufaj mi, że wszystko się ułoży. – Dodaje, a ja nie jestem w stanie nawet mu odpowiedzieć. Wyglądam za szybę i staram się przymknąć oczy, ale od razu widzę ojca całego we krwi... Leżącego na wilgotnej ziemi, całego zimnego i sztywnego... po prostu martwego.

— Nie mam pojęcia, kto to zrobił, ale zapłaci za to największą cenę. – Cedzę przez zęby, bo nagle ogarnia mnie niepohamowany gniew. William kładzie dłoń na moim udzie i delikatnie je głaska, aby zapewne mnie uspokoić. Oddycham głęboko i skupiam się na jego dotyku. Muszę przyznać, że minimalnie mi pomaga.

***

Od dobrej godziny siedzę na ogromnej kanapie i piję butelkę mocnego whisky. Jestem już w połowie. Mam taką gonitwę myśli, że sama nie wiem, na czym najbardziej chcę się skupić. Myślę o matce i o tym, co teraz robi i jak sobie radzi. Ludzie Williama obiecali się nią zająć. Wiem, że powinnam być teraz z nią, ale nie mogę. Zabrzmi to dość dziecinnie, ale za bardzo przypomina mi o ojcu. Dwie, razem wzięte właśnie wypłakiwałybyśmy kolejne łzy, a dzięki samotności, jaka mnie otacza, mogę zobojętnieć.

WILLIAM ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz