XXI.

13.4K 346 44
                                    

W I L L I A M

– Handel dziećmi na moim terenie?! – Wrzeszczę, ciągnąc mężczyznę za włosy. Facet szarpie się na krześle, ale przywiązany nadgarstkami i kostkami do niego nie może nic zbytnio zrobić. – Zapytam jeszcze raz. Od kogo jesteś?

– Nic ci nie powiem Collins. – Pluje krwią na podłogę. Rozglądam się po opuszczonej fabrycę, modląc się o więcej cierpliwości. Podchodzę do mężczyzny i ponownie walę go pięścią prosto w twarz. Krew ciurkiem leci z jego nosa i rozciętego łuku brwiowego.

– Naprawdę kończy mi się cierpliwość Josh. – Mówię, trzymając dowód faceta przywiązanego do krzesła. – Nie lubię, gdy coś wymyka się spod kontroli. Szczególnie na moim terenie.

– Wal się. – Ponownie pluje krwią na podłogę. Nie wytrzymuję i kolejnym ciosem trafiam w szczękę mężczyzny. – Tylko na tyle cię stać? – Śmieje się histerycznie, co tylko mnie napędza. Wyjmuję nóż z kieszeni. Ostrze błyszczy za sprawą księżyca wpadającego przez stare okna do środka.

– Stać mnie na więcej. – Szepczę, chwytając za prawą dłoń mężczyzny. Przypominam sobie mój poranek, gdy tylko Ivy obudziła się w moich ramionach. Czuję narastający gniew i bez większych przeszkód przebijam ostrzem kość jednego z palców.

– Kurwa! – Wrzeszczy, szarpiąc się jeszcze mocniej na krześle. – Pierdol się! – Zerka wyzywająco w moją stronę. Śmieję się pod nosem widząc jego cierpienie. W ten sposób udaje mi się zapomnieć o problemach związanych z Ivy.

– Teraz zaczniesz gadać? – Szarpię za jego włosy. Mężczyzna kiwa przecząco głową za co znowu dostaje w pysk. – Zatem powolnie będziesz się wykrwawiać. – Prycham pod nosem, wyciągając z tylnej kieszeni wibrujący telefon. Uśmiecham się.

Zapada cisza, gdy czytam wiadomość od Logana. Uśmiecham się szerzej, patrząc na skatowanego mężczyznę przede mną, który przygląda mi się z nadzieją w oczach. Śmieję się pod nosem, nachylając się ku mężczyźnie.

– Myślę, że twój palec będzie dobrą pamiątką dla El. – Wzdycham. Mogłem już szybciej domyśleć się, że za tym wszystkim stoją ludzie z Miami. Mamy z nimi coraz więcej problemów i wiem, że będzie trzeba to rozwiązać.

– Jak zawsze w wielkim stylu! – Słyszę kobiecy głos i momentalnie się prostuję. Odwracam się powoli i moją oczom ukazuje się wysoka, szczupła rudowłosa dziewczyna. Zaciskam zęby, czując jak złość zaczyna coraz szybciej pompować w moich żyłach. – Widzę, że nic się nie zmienia. – Cmoka pod nosem, zbliżając się do mnie powoli. – William jak zawsze sam. Poważnie? Ktoś z taką pozycją, jak twoja, porusza się bez ochroniarzy? – Prycha.

– Darcy. – Mówię, czując jak jej imię wypala mi gardło. – Czego chcesz? – Warczę w jej stronę, gdy ta nagle wyjmuje broń, którą kieruje w moją stronę. Chcę jak najszybciej złapać za spluwę, ale wtedy pada pierwszy wystrzał. Stoję zatem bez ruchu.

– Nie radzę. – Wypala. – Mówiłam, że w końcu wyrównamy rachunki.

– Mogłem strzelić do ciebie na tym pieprzonym weselu.

– Mogłeś. – Przyznaje mi rację. – Ale nie strzeliłeś. I to był twój duży, duży błąd Collins. – Uśmiecha się do mnie delikatnie, a ja unoszę prawą brew ku górze. – Teraz ja rozdaję karty. Mając twoją żonę, mogę zdziałać wiele. Ale przede wszystkim, mogę w końcu zadać ci ból.

Serce zatrzymuje się w ciągu sekundy. Wystarczy, że wspomniała o Ivy. O mojej Ivy. Krew szumi mi w uszach, gdy dochodzi do mnie, co właściwie powiedziała. Wiedziałem, że kiedyś będę musiał wyrównać rachunku z Darcy. Nie sądziłem jednak, że ona znajdzie mnie szybciej. A co najważniejsze, że znajdzie moją żonę.

WILLIAM ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz