Rozdział LXIV

219 4 0
                                    

Zrobiłam głęboki wdech przypominając sobie miłe chwile swojego życia i...... i śmierciożerca odleciał w bok. Znowu ktoś mnie uratował. Co za ogromne szczęście! Mało brakowało a bym umarła. Spojrzałam w stronę, z której poleciało zaklęcie i zobaczyłam Amber.

- Prawie kopnęłaś w kalendarz, Lacey. - powiedziała do mnie z lekkim uśmiechem. - Miałaś szczęście, że tu byłam.

- Co takiego? - spytałam nie dowierzając. Osobą, która mnie uratowała... jest Amber? Nie wierzę w to... Przecież to niemożliwe!

- Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci zginąć z rąk jakiś frajerów?

- Myślałam, że każdy jest dobry, żeby mnie pozbawić życia.

Zachichotała tylko i uciekła. Dziwne... nigdy bym się nie spodziewała, że Amber może mnie uratować. Pewnie robi to po to, żeby dalej mieć na kim się znęcać. Ugh, teraz to nieważne.

- Jesteś! - obok mnie nagle zjawił się Jeremy. Źle wygląda. Jest roztrzepany i widzę po jego twarzy, że coś mu dolega. To pewnie ten brzuch.

- Chodź. Zaprowadzę cię do... - nie dokończyłam, bo Jeremy rzucił zaklęcie obronne. Jakiś dwóch śmierciożerców zaczęło rzucać w nas zaklęcia i robią to dosyć sprawnie. Jednocześnie zbliżają się w naszą stronę, przez co cofamy się z powrotem do zamku. Nie mogę nawet sprawdzić, czy coś stoi mi na drodze, bo to od razu grozi tym, że dostanę. Czuję, że zaraz odpadnie mi ręka. Zaczynam powoli nie dawać rady odbijać ciągle ich zaklęć, więc co dopiero musi czuć Jeremy! Mam tego dosyć. Jak tak dalej pójdzie to nas tu rozwalą. Zniecierpliwiłam się co wywołało we mnie złość, dzięki czemu nastąpił przypływ adrenaliny i zaczęłam szybko machać ręką. Rzucam zaklęcia jak tylko mogę i udało mi się, jeden dostał! Padł na ziemię i po chwili drugi do niego dołączył.

- Super! - powiedziałam zadowolona.

- Daliśmy radę. - odpowiedział mi Jeremy i lekko się pochylił.

- Musisz odpocząć. Zaprowadzę cię gdzieś i ...

- Nie przejmuj się mną Lacey. Dam sobie radę jeśli coś się stanie...

- Nie. Wiem, że nie. Nie pozwolę ci zginąć.

- Dzięki za troskę, ale serio sobie pora... - nie skończył, bo nagle padł na plecy.

- Jeremy? Jeremy! - zaczęłam wrzeszczeć. Z jego ust zaczęła wylatywać krew, a do tego widzę pocięcia na jego dłoniach. Pojawia się coraz więcej krwi. Padłam przy nim i zaczęłam je tamować, ale to wszystko na nic! To te cholerne zaklęcie... Te, którego wtedy użył Harry jak walczył z Draco w łazience. Nie znam na to przeciwzaklęcia, a Snape'a nie zawołam bo jest po ich stronie! Co ja mam zrobić?!

- Jeremy... patrz na mnie.... - pogłaskałam go po twarzy. Ciągle ma otwarte oczy, ale już powoli się zamykają.

- La...cey... - kaszlnął, przez co poleciało mu więcej krwi – Już chyba po mnie... - uśmiechnął się.

- Co ty gadasz? Nie, spokojnie... Będzie dobrze, zobaczysz... - poleciały mi z oczu łzy.

- Dziękuję... Za to, że mimo wszystko jesteś moją przyjaciółką... To wiele dla mnie znaczy...

- Jeremy, proszę cię nie zamykaj oczu. Zaraz coś wymyślę i z tego wyjdziesz...

- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa... z Draco... Będę wam kibicować z góry...

- Przestań tak mówić, proszę, Jeremy...

- Wierzę, że się tam spotkamy... wszyscy razem... Lacey... - zamknął oczy.

Rough | D.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz