Selfish

1.2K 60 139
                                    

/Xiao/

Przekląłem w duchu za własną głupotę. Już dawno powinienem był sprawić sobie jedne z czterogwiazdkowych polearmów lub jakąkolwiek inną broń. Teraz jednak jest już za późno, muszę poradzić sobie bez broni. Szybki rekonesans wskazał na obecności trzech elementów przeciwnika - geo, anemo i pyro. Z pyro szybko sobie poradzę, gorzej będzie z pozostałymi.
Jak na zawołanie pyro fatus zaczął podchodzić w moją stronę. To ja musiałem zaatakować pierwszy. Zerwałem się więc w jego stronę sięgając jedną ręką po maskę zawieszoną na moim biodrze. Wyskoczyłem i z pół obrotu kopnąłem w broń pyto agenta. Od razu wypuścił ją z ręki i zdezorientowany odchylił się w bok, tak jak przewidziałem. Spadając na ziemię przyłożyłem ostrą częścią mojej maski fatusowi prosto w obandażowaną twarz. Upadł na ziemię a bandaże na jego twarzy pokryły się krwią z nosa.
Spojrzałem na dwóch pozostałych i natychmiast zrobiłem zryw przed geo pociskami lecącymi w moją stronę. Za machnięciem mojej dłoni anemo zderzyło się z geo kulami i wyrzuciło je w górę. Przyłożyłem maskę do twarzy lecz w tym samym momencie anemo bydlak pojawił się tuż przede mną. Zrobiłem kontrę aby osłonić się przed opancerzoną piąchą fatusa. Zasłoniłem twarz lecz i tak zdołał mnie uderzyć. Nie poczułem bólu. Szybko kontratakowałem i uderzyłem pięścią. Fatus sparował mój cios z niesamowitą łatwością. Z moimi dłońmi nic nie zdziałam przy takim bydlaku. Jego pięść jest wielkości mojej głowy, muszę wymyślić coś innego. Uniknąłem kolejnego ciosu ze strony fatusa i przemknąłem za jego plecami. Wbiegłem na molo a anemo fatus nie kazał mi czekać i wbiegł za mną. Uniósł pięść i wymierzył cios. Wsparty anemo wyskoczyłem nad jego głowę i przeskoczyłem na drugą stronę. Znów wykonałem obrót i kopnąłem go w plecy tak by anemo zabrało go na otwarte morze.
Został ostatni geo oraz poobijany chowający się za nim pyro fatus. Geo zaczął recytować jeden ze swoich czarów. Spokojnie podszedł w ich stronę i założyłem maskę.
Nareszcie. Poczułem przepływającą przez moje ciało moc. Moje ręce, nogi, ramiona, były przepełnione demoniczną mocą. Cały ja. Świat stał się inny, ciemny. Mroczny. Cichy.
Uniosłem wzrok na fatusów. Widziałem jak dygoczą, jak szczękają zębami. Bali się. Podszedłem jeszcze bliżej otaczając ich mrokiem, sprawiając że tracili zmysły, tracili świadomość.

- A teraz stąd odejdźcie. - Nie musiałem powtarzać a fatusów już nie było. Anemo fatus dopłynął na brzeg i również zaczął uciekać. Nawet nie odwracając się w moją stronę.
Poczułem ból. Ściągnąłem maskę, a świat wrócił do naturalnych kolorów.

- Paimon, łajzo. Możecie wyjść.
Paimon od razu wyłoniła się znad krzaków i przyfrunęła.

- Byłeś taki dzielny Xiao! Paimon jest dumna!

- Dzięki. - Przytaknąłem. Otarłem rękawem krew która zaczęła cieknąć mi z nosa. Przypomniało mi się jak fatui uderzył mnie w twarz i nagle poczułem ból w okolicy nosa i szczęi.
Łajza również wyszedł. Patrzył na mnie z otwartą gębą po czym padł na kolana.

- Wielki Adepti. - Wyjąkał wciąż patrząc na mnie jak na bóstwo. - Więc ty jesteś adepti z narodu Geo, bóstwo Liyue. Jeden ze zwierzchników Moraxa, proszę, o bóstwo, obdarz mnie swoim błogosławieństwem.

Skrzyżowałem ręce i prychnąłem. Przeszedłem molo i wszedłem na łódkę z niewielkim uśmiechem.

- Nie.

/Aether/

Jesteśmy już niedaleko portu, a przynajmniej tak twierdzi Gorou. Zerknąłem na niego z cichym zażenowaniem. Itto szedł obok opierając swój claymore na ramieniu, szeroko się uśmiechał zadowolony z wygranej bitwy. Na krótką chwilę pomyślałem o dłoniach Gorou. Gdy ją trzymałem od razu poczułem różnice pomiędzy jego a Xiao dłońmi. W przeciwieństwie do Adepti dłonie Gorou były szorstkie i wytarte od cięciwy łuku, były większe a co dziwne, było to naprawdę przyjemne.. I pociągające.

Aether x Xiao / Genshin impactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz