Wszystko dzieje się zbyt szybko. Nie mam czasu nawet zaczerpnąć powietrza. Duszę się , moje płuca odmawiają mi posłuszeństwa. Całe ciało zwróciło się przeciwko i nogi nie chcą pchać mnie do przodu. Staram się biec, ale obraz jest zbyt rozmazany a każda kolejna ściana zlewa się z następną. Opadam ciężarem całego ciała, na któreś już z kolei drzwi i zmierzam dalej, aż docieram do recepcji. Za ladą dostrzegam młodą blondynkę z zaczesanymi włosami z tyłu głowy w ciasny kok.
- Witam, w czym mogę pomóc? - pyta z uśmiechem na twarzy.
Czuję, że słowa ugrzęzły mi w gardle. Wciąż jeszcze z trudem przychodzi mi walka o kolejny oddech.
- La... - waham się. - Lauren Johnson - dokończyłam. - Powiedziano mi, że przywieziono ją tutaj. Ona... - Nabieram powietrza. - Mówili, że miała wypadek. Wypadek samochodowy, tak? - pytam chcąc, by ta zaprzeczyła. Zaśmiała się, machnęła ręką i wyjaśniła, że to zwykły żart. Że to jeden z tych programów, w którym dzwonią do ciebie na telefon, wrabiają w jakieś śmieszne, niewinne kłamstewka a na koniec krzyczą: "Mamy cię!" i już jest po krzyku.
Dopiero gdy wypowiadam te słowa na głos realność całego zdarzenia dociera do mnie ze zdwojonym uderzeniem. Jednak tym razem trzeźwość umysłu wypełnia mnie choć na tą krótką chwilę.
- Ach, tak. Przywieziono ją jakiś czas temu. - Kobieta wystukuje coś w klawiaturę, leżącą przed smukłym i nowoczesnym komputerem, po czym odwraca się w moją stronę i oznajmia:
- W tej chwili znajduje się na sali operacyjnej. Może pani usiąść w poczekalni i zaczekać na lekarza. Wystarczy wejść piętro wyżej.
S a l a o p e r a c y j n a.
Nie tracąc czasu na większe uprzejmości, bez słowa ruszam do poczekalni, gdzie miejsca zajmują dwie osoby, wyraźnie podenerwowane i zagubione we własnych zmartwieniach. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Nie potrafię usiedzieć na miejscu, więc kręcę się bez celu i zerkam co jakiś czas na drzwi, za którymi moja matka zniknęła jeszcze jakiś czas temu.
Minęło dobrych parę godzin a na dworze zaczęło się już rozjaśniać. Choć nie miałam przez tak długi czas nic w ustach, nie czuję głodu ani pragnienia. Jedynym uczuciem, które mi doskwiera jest ból i ciągła niepewność, która staje się nie do zniesienia.
Staram się nie myśleć. Na korytarzu stoję już tylko ja oraz starsza kobieta będąca w tej samej pozycji opierając się o zimną ścianę. Wytężam słuch i przez chwilę resetuję swój umysł. W uszach bębni stukot butów lekarskich. Rozmowy, nakazy i prośby mijających się w pośpiechu pielęgniarek i lekarzy.
To wszystko dzieje się jakby obok mnie, gdy z sali operacyjnej wychodzi lekarz jedną ręką zdejmując opaskę z ust a w drugiej trzymając coś, co przypomina mi portfel. Podbiegam w jego stronę najszybciej jak tylko to możliwe. W pierwszej chwili zasypuję go falą pytań.
- Doktorze, co z nią? Czy wszystko jest dobrze? Operacja się udała? - Patrzę prosto w jego zmęczone oczy, które nie wróżą mi niczego dobrego.
- Jest pani córką? - pyta a ja odpowiadam szybkim skinięciem głowy. - To była naprawdę trudna operacja. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy... - zawahał się.
Lekarz nic więcej nie mówi, tylko patrzy na mnie zrezygnowany po czym spuszcza głowę i wpatruje się bezczynnie w podłogę. Po chwili spogląda na mnie ponownie i z bólem w oczach mówi : Przepraszam. Unosi ku mnie rękę, w której wcześniej dostrzegłam portfel. Jednak teraz to nie jest już jakiś portfel. To portfel mojej mamy, mojej kochanej mamusi.
- Tylko to miała przy sobie...
Wręcza mi go i odchodzi. Zostawia mnie samą tuż po tym, jak wystrzelił kulę, która trafiła prosto w moje serce.
Czuję, że grunt zsuwa mi się spod nóg, ale nie upadam. Znów tracę oddech, ale powietrze wciąż jakimś cudem dociera do moich płuc. Cofam się parę kroków dalej, a gdy czuje na plecach chłód szpitalnej ściany osuwam się na niej powoli, aż ląduje na równie chłodnej podłodze.
Łzy spływają po moich rozpalonych policzkach torując sobie drogę po szyi, by zniknąć w moim dekolcie. Cały świat wiruje. Nie widzę już nawet kobiety, która stała jeszcze moment przedtem nieopodal mnie. Jestem sama.
Jestem sama. Sama.
W rękach wciąż ściskam skórzany, poniszczony portfel. Obracam go chwilę w dłoniach, po czym otwieram go z taką ostrożnością, jakbym bała się, że rozpadnie się na tysiące kawałków. W środku znajduję dwa banknoty dziesięcio dolarowe, parę drobniaków i zdjęcia... małe i obdarte w każdym rogu. Na jednym jestem tylko ja - fotografia zrobiona do szkolnej legitymacji, gdy byłam jeszcze małym dzieciakiem oraz drugie, większe - ja i mama. Nasze o s t a t n i e wakacje.
Przyciągam do serca wakacyjną fotografię i wybucham głośnym szlochem pociągając przy tym co jakiś czas nosem. Gdy gorzka prawda o śmierci mojej matki dociera do mnie coraz bardziej, zamieniam się w jedną wielką rozpacz.
Moje lamenty przerywa stukot obcasów zmierzających w moją stronę. Tęga kobieta o czarnej karnacji staje nade mną niczym kat nad duszą i patrzy w moje oczy z przenikliwością.
- Chyba musimy się zbierać. Nie mamy za wiele czasu a chyba chcesz zabrać kilka rzeczy z mieszkania, prawda ?
Zdezorientowana nie wstając patrzę na nią tak, jakby robiła sobie ze mnie jakieś żarty.
- O czym pani mówi ? Ja nawet pani nie znam - stwierdzam zdenerwowana.
- Na to będzie jeszcze czas. Wstawaj, jedziemy.
- Jak to jedziemy? Niby dokąd ?
- Do ośrodka dla sierot takich jak ty, kochana.

CZYTASZ
Przypadek Molly Johnson
Teen FictionGdy matka Molly umiera i a ona sama trafia do sierocińca,cały jej świat ulega zmianie.Poznaje tam Amy, z którą od razu łapie kontakt i jej chłopaka, z którym także się zaprzyjaźnia. Jest i James - przystojny i tajemniczy mężczyzna, który coraz to ba...