ROZDZIAŁ XIV

24 3 0
                                    

Z plecakiem przewieszonym przez ramię zaczynam się dookoła rozglądać. 

Po mojej lewej znajduje się skromnie urządzona kuchnia, otwarta na niewielką jadalnię. Ściany są białe a przynajmniej wiem, że kiedyś właśnie takie były. Czyjeś zaniedbanie sprawiło, że na dobre znikły pod grubą warstwą szarości. Meble kuchenne wykonane są z ciemnego, ewidentnie starego drewna, w których zapewne zdążyły już zadomowić się korniki. Na podłodze jest pełno piachu i brudu, ale poza tym, podoba mi się. Odkąd pamiętam, marzenie o drewnianym domku przy plaży, zawsze gdzieś kłębiło się w mojej głowie. 

Jadalnia to zaledwie mały, prostokątny stół (chyba nie muszę wspominać z czego jest wykonany) i komoda, na której wyłożone zostały różnorakiej wielkości muszelki, niczym amulety. To na nich moje spojrzenie zatrzymuję na dłużej. 

Opuszki moich palców zbierają kurz z ich grzbietów. Na niektórych znajdują się grube kolce co wprowadza mnie w zdumienie. Może to głupie, ale naprawdę nigdy wcześniej nie miałam okazji, przyglądać się im na żywo. Nie mówiąc już o ich dotykaniu, czy trzymaniu w ręku. To takie zadziwiająco miłe uczucie, jak gdybym znalazła coś całkowicie obcego. Jak gdybym znalazła na niebie nową gwiazdę, i mogła nadać jej własną nazwę. Chcę unieść jedną z nich i zamknąć ją w dłoni, jednak coś mi na to nie pozwala. Jak gdybym miała w ten sposób naruszyć prywatność tego, kto je tutaj przyniósł, czego swoją drogą jestem niezmiernie ciekawa. 

Zapisuję sobie w głowie, że koniecznie muszę udać się na plażę i nazbierać ich parę przed naszym powrotem do ośrodka. Lubię zbierać pamiątki i chcę, by coś przypominało mi o naszym pierwszym, wspólnym wypadzie z Amy i Joshem. I Jamesem także. 

Gdy w końcu odrywam wzrok od chmary morskich talizmanów, mój wzrok skupia się na widoku za oknem, znajdującym się tuż nad komodą. Słońce jest niemal u schyłku a jego widok jest powalający. Wszystko jest jakby w ogniu; to takie piękne i ujmujące. 

Zupełnie nie wiem co się ze mną dzieje. Każda kolejna rzecz, jaką tutaj napotykam wydaje się być dla mnie ósmym cudem świata, nawet słońce zachodzi tutaj w inny, urzekający sposób. 

Moje zachwyty w nieskazitelnej ciszy, przerywa głośne skrzypnięcie podłogi. Odwracam się a moim oczom ukazuje się James. Opiera się o ścianę oddzielającą kuchnie od korytarza i bacznie mi się przygląda. Jak długo już tutaj stoi? 

Nie mogąc wytrzymać jego milczenia, pytam:

- Na co się tak patrzysz? - W moim głosie słychać opryskliwość. Niestety nic nie mogę na to poradzić. 

Nie odpowiada. Patrzy tylko na mnie jeszcze przez chwilę, a potem odbija się od ściany i rusza przed siebie. Wyglądał na obrażonego, na co mimowolnie prycham z uśmiechem na twarzy. Jest naprawdę niemożliwy. 

Nie tracąc czasu znów wychodzę na korytarz, gdzie z prawej znajduje się coś, co jak mniemam, ma robić za salon. Nie odgradzają mnie od niego drzwi a jedynie szeroka luka w ścianie, na której dalej układają się schody.

Jest trochę zagracony. Pełno w nim różnych, typowo morskich przedmiotów. Na środku stoi stara kanapa, wykonana z brązowego, poniszczonego materiału, połatanego niezdarnie w niektórych miejscach. Zaraz przy kanapie znajduje się niski, drewniany stoliczek a na nim szklanka z niedopitym napojem, na co bardzo się dziwię. Kiedy podchodzę bliżej i pociągam nosem, stwierdzam, że to alkohol. Najwyraźniej poprzednicy po sobie nie posprzątali i nie zrobił tego, także i właściciel. 

Nie ma telewizora a zamiast niego są trzy szerokie regały, wypełnione po brzegi książkami. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam jakąś w ręku. Kiedyś uwielbiałam czytać, jednak z czasem zrezygnowałam ze wszystkiego, co dotąd mnie cieszyło. Zdecydowanie zbyt szybko zaczęłam zatracać się w smutkach, zapominając o zwykłych codziennych przyjemnościach. 

Przypadek Molly JohnsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz