Nie chciałam wracać do pokoju, gdzie Amy zapewne spędzała teraz czas z Joshem. Nie potrzebowałam teraz towarzystwa, a jedynie przestrzeni, spokoju i świeżego powietrza. Postanawiam ruszyć w stronę klapy prowadzącej na dach, który widniał na konturowej mapie tego budynku. Mam nadzieję znaleźć tam choć odrobinę wytchnienia.
Mijam długie korytarze, wspinam się po schodach. Jest ich dziesiątki, a więc gdy tylko docieram na sam szczyt, mój oddech jest przyspieszony i niespokojny. Jeszcze tylko parę kroków po pokrytej rdzą drabinie i w końcu będę w stanie odetchnąć, przypomnieć sobie jak pięknie potrafi wyglądać niebo. Unoszę klapę i z rozczarowaniem wpatruję się w bure chmury. Wdrapuję się na dach, podnoszę z betonowego podłoża i z dłońmi na biodrach, badam wszystko co znajduje się wokół mnie.
Wdech, wydech, wdech, wydech...
Przez moment udaję mi się zmienić rzeczywistość. Wcale nie straciłam mamy, wcale nie jestem sama... nie jestem... sama...
Dlaczego? Dlaczego istnieje najmniejsza szansa na to, że istniejesz, i że wkrótce będę mogła cię zobaczyć? Nie chcę tej szansy... Nie wiem czego chcę.
Spuszczam zrezygnowana głowę. Zakrywam twarz bladymi dłońmi, traktuję ją paznokciami, jakbym chciała się jej pozbyć. Niezbyt mocno, ale na tyle bym poczuła niewielki ból. Zaczesuję nimi do tyłu, poszarpane podmuchami wiatru, kasztanowe włosy. W myślach próbuję znaleźć rozwiązanie, którego nie ma. Jak bardzo to nie ma sensu?
Zniknąć, zapaść się pod ziemię. Z tej wysokości, nie wydaję się to być tylko metaforą. Robię parę kroków do przodu chłostana zimnym powietrzem, przyprawiającym mnie o dreszcze. Unoszę ręce na boki, zamykam oczy i jeszcze przez moment staram się wyparować. Jeszcze chwila. Sięgam do tylnej kieszeni moich spodni.
Trzy..., dwa..., jeden... i otwieram dłoń a silny wiatr unosi niewielki skrawek fotografii.
Poły jego czarnego płaszcza.
***
W pokoju nikogo nie ma, co w ogóle mnie nie dziwi. Amy zdecydowanie nie jest fanką tego miejsca i zrobiłaby wszystko, by wyrwać się stąd choć na chwilę. Przysiadam na brzegu łóżka, wzdycham gładząc dłonią poszarzałą pościel. Chociaż na zegarku widnieje dopiero południe, czuję ogromne zmęczenie. Upadam miękko głową na poduszkę, zamykam oczy i już mam popaść w wir myśli, kiedy do środka wpada rozpromieniona Amy. Moja współlokatorka rzuca się w moją stronę, pada tuż obok mnie i posyła mi piękny i szeroki uśmiech. Jej różowe loki rozsypują się na poduszce.
-Molly - zaczyna. - Zabieram cię dzisiaj na imprezę i nie chcę słyszeć odmowy, rozumiemy się? - Wskazuje na mnie groźnie palcem ze śmieszną miną na twarzy, na co momentalnie wybucham krótkim śmiechem.
-To zwykła impreza, wprawiła cię w taki genialny humor? - pytam, wciąż się uśmiechając.
-Nie do końca. - Przewraca się na bok, podpierając się na ramieniu. - Bo na tej imprezie będziemy musiały coś oblać.
Przyglądam się jej wyrazowi twarzy i dostrzegam na niej wielką ekscytację. Zupełnie jakby miała zaraz wystrzelić w powietrze od jej nadmiaru.
-A więc co to za ważna okazja? - pytam, zaciekawiona całą sytuacją.
Amy znów kładzie się na plecach, robi parę głębokich wdechów i zamiast wszechogarniającej radości, pojawia się niczym nie wyjaśnione zdenerwowanie, które mogę wyraźnie zaobserwować, gdy to natarczywie zaczyna wyginać palce swoich dłoni na wszystkie strony. W końcu zwraca się w moją stronę a w jej oczach widzę widoczne obawy.
CZYTASZ
Przypadek Molly Johnson
Teen FictionGdy matka Molly umiera i a ona sama trafia do sierocińca,cały jej świat ulega zmianie.Poznaje tam Amy, z którą od razu łapie kontakt i jej chłopaka, z którym także się zaprzyjaźnia. Jest i James - przystojny i tajemniczy mężczyzna, który coraz to ba...