11

6.7K 354 75
                                    


Cholerny czwartek daje mi się  we znaki. Rozmawiam właśnie z trzecim klientem i kompletnie nie wiem o czym mówi. Myślami jestem przy wkurzającym brunecie o zielonych oczach.

- Więc? – pytanie Celine wybudza mnie z zamyślenia.

- Co..? Przepraszam, zamyśliłam się – chrząkam i nieśmiało na nią spoglądam.

Co, do cholery się ze mną dzieje? Zawsze byłam taka skupiona na swojej pracy, a dziś kompletnie olewam wszystko i wszystkich.


A na dodatek zaczęłam przeklinać. W ostatnim tygodniu użyłam więcej brzydkich słów niż przez całe swoje życie.


- Pytałam tylko.. czy możesz.. możesz przynieść mi kawę? – pyta i widzę, że sprawia jej to kłopot.

- Oh, jasne – uśmiecham się i wstaję  z miejsca – Chwileczka.


Wychodzę z gabinetu i upewniam się czy nikogo nie ma na korytarzu. Gdyby ktoś zobaczył, że wychodzę podczas rozmowy zostałabym zwolniona.

Szybko ruszam w stronę windy i zjeżdżam na dół. Po drodze napotykam wzrokiem Austina, ale olewam go i pędzę do jadalni. Podbieram ze stolika dwa kubki gorącej kawy i znikam szybciej niż tu przyszłam.


Kieruję się do windy, jednak moją uwagę zwraca coś, a raczej ktoś siedzący na kanapie w poczekalni. Odwracam się i zauważam Harrego. Chryste. Błagam, niech mnie nie zauważy.  Nie ma mnie tu. Jest tu sam.

- Elizabeth – słyszę, a moje nadzieje pękają jak bańka mydlana.

- Tak? – pytam grzecznie i lustruję go wzrokiem.

Wygląda nawet.. dobrze? Biały t-shirt, czarne rurki, białe converse i ciemnozielona beanie na jego głowie... wszystko wygląda perfekcyjnie.  Chrząkam cicho i marszczę brwi, bo nadal mi nie odpowiedział.

- Możesz mi pomóc? – pyta i pociera dłonią kark, a usta skrzywia w lekkim uśmiechu.

- Jasne – mówię z sarkazmem, ale chyba go nie wyczuł.

- Pracuje tu moja koleżanka Stella. Wiesz może, w którym gabinecie jest?

Co? Myślałam, że znów zacznie się do mnie dowalać, a on pyta o jakąś swoją koleżankę. Cóż, nie powiem, że się nie zawiodłam. Nie powiem tego.

- Nie wiem – wzruszam ramionami i odwracam się na pięcie.

- Ugh, czekaj – jęczy i słyszę, że idzie w moją stronę – Nie możesz tego jakoś sprawdzić? Pracujesz tu i bardziej się na tym znasz.

- Jezu, Harry! – krzyczę i potrząsam dłońmi, co sprawia, że kawa z kubków wylewa się na podłogę.

Mierzę go wzrokiem, jednak denerwuję się bardziej, gdy widzę, że szef wchodzi do biura. O mój Boże, jestem skończona.

- Elizabeth? – pyta zdziwiony i spogląda na plamę z kawy – Co Ty tutaj robisz? Masz właśnie spotkanie.

 - Ja.. tak, wiem.. – mruczę, ale odpuszczam, bo wiem, że i tak nie mam szans.

- Zostawiłaś klienta samego w gabinecie? Zwariowałaś? – syczy i nadal nie spuszcza ze mnie wzroku  - Idziesz po kawę podczas gdy klient potrzebuje pomocy?


Oczy zapełniają mi się łzami i z trudem łapię powietrze. Game over.

- To nie jej wina – odzywa się Harry – Ja.. kazałem sekretarce ją tu przyprowadzić w ważnej sprawie i po drodze wpadłem na nią i wylałem tą kawę.

Stoję obok niego i jestem pewna, że moja szczęka opadła do samej ziemi. Czy on mnie broni?

Szef patrzy na mnie z pogardą i prycha.

- Oczywiście, że tak – mówi z sarkazmem – Przepraszam Pana bardzo. Elizabeth zawsze była niezdarą.

Widzę, że Harry powstrzymuje się przed wybuchnięciem śmiechem, a ja tylko wywracam oczami.

- Tak. Widzę – przytakuje i puszcza mi oczko.

- Elizabeth wracaj do klienta – warczy w moją stronę – A Pana zapraszam na darmową kawę.


Harry uśmiecha się triumfalnie i macha mi na pożegnanie. Wystawiam mu język i wracam na górę.

W moim gabinecie nie ma już Celine, co cholernie mnie niepokoi. Jeśli coś się stało, to ja będę winna.

Wzdycham i siadam na krześle. Dni w tym biurze nie będą już przyjemnością. Będą okropieństwem ze względu na szefa.

Postanawiam znaleźć numer do matki Celine, ale oczywiście ktoś musi mi przeszkodzić.

- Dzień dobry – szczerzy się Harry i  staje w drzwiach.

Dlaczego nie wchodzi? Czy to jest jakaś gra z jego strony?

- Dzień dobry? – marszczę czoło i zachęcam go, żeby usiadł na fotelu.

- Ja tylko na chwilę – mruga mi, a ja wywracam oczami – Chcę przypomnieć o naszej randce w piątek.

- Randce? – pytam i śmieję się – Nie żartuj sobie ze mnie, błagam.

- Nie żartuję – warczy, a ja dziwię się jego nagłą zmianą nastroju.

Pięści ma mocno zaciśnięte, a usta mu drżą.

- Będę punktualnie.. chyba -  macha ręką i odchodzi – Do zobaczenia.

- A wal się – mruczę pod nosem.. jednak Harry usłyszał.

Cholera.

- Co? – pyta i zawraca.

Wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi.

- Co powiedziałaś? – pyta i zaciska szczękę.

- Harry, wyjdź stąd, albo zawiadomię ochronę – grożę mu, ale na marne, bo jak widać wcale się nie boi.

- Jebie mnie ochrona! – krzyczy i wyrzuca ręce w górę – O co Ci, kurwa mać, chodzi?! Co robię źle?!


Moje oczy, ponownie, zaczynają łzawić, a ja ocieram je palcem. Dlaczego jest taki agresywny? Sprawia, że się go boję i nie zawaham się zadzwonić na policję.

- No mów! Proszę, kurwa, chcę usłyszeć! – wrzeszczy.

- Harry, przestań. Naprawdę się boję, nie krzycz – szepczę, a on mruży oczy i zdezorientowany podchodzi do drzwi.

- Ja.. – bełkocze i wychodzi poza gabinet – Pójdę.

Psychologist || Harry StylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz