Od kłótni z mamą minęły cztery dni. Przez ten czas nie miałyśmy kontaktu wcale, unikałam jej jak ognia. Kiara też się do mnie nie odzywa. W szkole mnie ignoruje, a potem szybko zmywa się do domu.
To boli.
Leżałam w swoim łóżku. Właśnie wróciliśmy z tradycyjnej nocnej wyprawy z Calvinem. Tym razem jednak zdecydował się ze mną zostać. Specjalnie wróciliśmy wcześniej, żeby zdążyć się jeszcze zdrzemnąć.
Ale tylko jedno z nas spało. Spało tak spokojnie, pięknie i czysto. Ja nie mogłam spać. Nie, kiedy mogłam bezkarnie go podziwiać w takiej najpiękniejszej postaci.
Czułam się żywcem wyciągnięta z obrazu Botticellego "Wenus i Mars". Miałam wrażenie, że mogłoby nas podziwiać miliony turystów Londyńskiej galerii sztuki. Calvin wyglądał, jakby ktoś go namalował. Był po prostu dziełem sztuki. Wtulony w moją pierś oddychał miarowo i spokojnie. Był moim osobistym Marsem. Był moim osobistym wszystkim.
Wydawało mi się, że zmrużyłam powieki na sekundę, a już zaczął dzwonić budzik. Uchyliłam powieki i zobaczyłam obraz, który chciałabym widzieć codziennie rano do końca mojego życia.
Calvin wisiał nade mną opierając się rękami po obu stronach mojej głowy.
- Dzień dobry. - powiedział z uśmiechem na ustach. Złożył na moich ustach pocałunek, a potem obsypał całą moją twarz krótkimi cmoknięciami. Na szyi zatrzymał się trochę dłużej i wiedziałam, że zostawi po sobie znamię.
Wzięłam jego twarz w ręce i wcisnęłam w wargi mocny pocałunek.
- A co to za dobry humor? Niewiarygodne! - powiedziałam z udawaną ekscytacją, na co chłopak przewrócił oczami.
- Po prostu się wyspałem! Jesteś niesamowicie wygodną poduszką. - parsknęłam śmiechem na tę odpowiedź, a chłopak zrobił to samo. Odsunęłam się i wyszłam z łóżka.
I w tej chwili drzwi do pokoju otworzyły się, a w nich stanął Oscar.
- Liv, możesz śmiać się trochę ciszej? Dosłownie chwilę temu wróciłem do domu i chciałbym pójść spać. - powiedział brat z zamkniętymi oczami. Po chwili jednak je otwarł i dodał. - Calvin?
- No chyba sobie, kurwa, wszyscy w tej chwili żartujecie! - nie wytrzymując zaczęłam krzyczeć.
- Nie, Liv, to ty sobie żartujesz. Spotykacie się? Mimo to, że coś obiecałaś?
- Złość się na mnie ile chcesz. Obraź, jak mama. Ignoruj, jak Kiara. Ostrzegaj, jak David. Ale nic tym nie zdziałasz. Pierwszy raz w życiu robię coś dla siebie i nie zamierzam z tego rezygnować, bo wam się to nie podoba.
Gdy skończyłam monolog wzięłam głęboki wdech. Spojrzałam to na Calvina, to na Oscara, ale oboje tylko stali nieruchomo i ich twarze wyrażały szok.
- Oh, wow. Okej. Nie do końca wiem, co mam teraz powiedzieć. - odezwał się Oscar. Nadal był w szoku.
- Tak właściwie, to o co chodzi każdemu z tą obietnicą? Liv, co obiecałaś?
Odwróciłam się w stronę szatyna i przekrzywiając głowę zaczęłam tłumaczyć.
- Być może obiecałam, że będę trzymać się z daleka.
Calvin tylko pokręcił głową i upadł na łóżko twarzą w poduszkę.
- Dobra, Liv, nie złoszczę się. Nie mogę cię kontrolować. Wie już o... wszystkim? - zapytał, ale pokręciłam szybko głową. - No, dobrze. Mamie przejdzie, wiesz o tym. Kiara też ci wybaczy, a David po prostu się martwi. Będzie dobrze, zluzuj młoda. - podszedł i mnie objął. To sprawiło, że poczułam się lepiej.
Oscar wyszedł, a ja z powrotem skierowałam się w stronę Calvina. Wyciągnęłam z szafy jego bluzę i dresy, bo zdarzało się, że pożyczałam i nie oddawałam. Czyli kradłam, ale to nieładnie brzmi.
- Kiedy dowiem się wszystkiego? - zapytał wkładając ubrania, kiedy ja prostowałam włosy.
- Gdy przyjdzie na to czas.
-~-~-~
W piątkowe popołudnie wyszłam ze szkoły równocześnie z Calvinem. Szliśmy obok siebie.
- Na weekend będę musiał wyjechać. Dzwonili do mnie w sprawie spadku ojca. Nie umrzesz z tęsknoty, co nie? - zapytał sarkastycznie, ale posłał mi ciepły uśmiech.
- Przekonamy się. Kiedy wrócisz? - odpowiedziałam przekornie i stanęłam obok mojego auta.
- W niedzielę powinno być już po wszystkim, ale samolot mam w poniedziałek rano. Muszę lecieć, jeśli nie chcę spóźnić się na lotnisko. - powiedział i przelotnie cmoknął mnie w usta, po czym ruszył do własnego czarnego mercedesa. Zanim wsiadłam do samochodu, skrzyżowałam spojrzenie z Kiarą, która musiała wszystko widzieć. W jej oczach widziałam jeszcze coś oprócz żalu. Szczęście. Cieszyła się. Ale z jakiego powodu?
Wróciłam do domu i złapałam za gitarę. Nie wiedziałam, jak wcześniej bez niej żyłam.
Zanim się obejrzałam, było już ciemno. Mama pewnie musiała zostać dłużej w biurze, bo w jej pokoju nie paliło się światło, a Oscar znów tajemniczo zniknął. Poszłam do pokoju Oph, która siedziała na dywaniku i układała klocki.
- Idziemy spać, mała? - powiedziałam i wzięłam ją na ręce. Zrobiłam jej ciepłą kąpiel, przebrałam w piżamę i przeczytałam bajkę do snu. Uwielbiałam małą. Przy niej odpalał mi się instynkt macierzyński i byłam pewna, że w przyszłości będę chciała być mamą.
Gdy Ophelia zasnęła, wzięłam prysznic, przebrałam się klasycznie w bluzę Calvina i krótkie spodenki. Zmyłam makijaż, rozczesałam włosy i poszłam spać.
-~-~-~
Obudził mnie dzwonek telefonu. Nieznany. W głowie pojawiło mi się mnóstwo myśli, ale szybko je odgoniłam i odebrałam połączenie.
- Dzień dobry, szpital Ventura, pani Olivia Reynolds przy telefonie? - usłyszałam dojrzały damski głos i od razu zamarłam.
- Tak. O co chodzi? - zapytałam drżącym głosem.
- Prosimy o natychmiastowy przyjazd do szpitala. Sprawa dotyczy Lisy, pani matki.
Serce na chwilę mi stanęło. Rozłączyłam się i zaczęłam gorączkowo szukać kluczyków do auta.
Gdy je znalazłam wpadłam do pokoju Oscara, ale go tam nie było. Oph spała, więc stwierdziłam, że zamknę dom i pojadę sama.
Podczas jazdy prawdopodobnie złamałam kilka przepisów, ale nie było to ważne. I tak ulice były puste, bo było w okolicach piątej rano w sobotę.
Weszłam do szpitala i podbiegłam do recepcji.
- Lisa Reynolds. Lisa Reynolds. Lisa Reynolds. Jestem córką. - powtarzałam jak mantrę.
Pani coś do mnie mówiła, ale usłyszałam tylko 44 i rzuciłam się w kierunku tej sali.
Pękło coś we mnie niemal słyszalnie, gdy zobaczyłam siedzącego przed salą Oscara. Gdy uniósł na mnie wzrok i nasze spojrzenia się przecięły od razu wiedziałam.
Nie udało się.
Chłopak pokiwał tylko przecząco głową, jakby na potwierdzenie moich myśli, a potem znowu schował głowę w rękach i jego ciałem wstrząsnął okropny, niekontrolowany szloch. Pobiegłam do niego i przy nim uklękłam. Z całej siły przyciągnęłam jego głowę do mojej piersi i głaskałam go po karku. Pocieszałam go, choć sama potrzebowałam pocieszenia. Bo tamtego sobotniego ranka, razem z mamą zmarła cząstka mnie.
CZYTASZ
Beginning of the end
Teen FictionOlivia Reynolds wraca do rzeczywistości po trudnych wakacjach. Już dawno straciła nadzieję na lepsze jutro. Nie spodziewa się jednak tego, że w tej rzeczywistości będzie czekało na nią nowe wyzwanie - Calvin Foster. Z pozoru wredny i okrutny, a tak...