5. Spokój.

1.5K 51 0
                                    


- Obiecujesz, że wytrzymasz jakoś te dwa tygodnie? - zapytała Kiara mocno mnie ściskając.

Odsunęłam się od niej, pokiwałam potwierdzająco głową i dałam jej buziaka w policzek. Kiara musiała wyjechać na dwa tygodnie do taty, bo trafił do szpitala i był w kiepskim stanie. Mimo, że dziewczyna dobre relacje z ojcem miała do piątego roku życia, to bez wahania spakowała się i pojechała. Calvin natomiast został, choć to on mieszkał z tatą całe życie.

Od naszej kłótni w knajpie minęły trzy tygodnie. Był dokładnie pierwszy października, czyli za siedem dni miałam obchodzić swoje osiemnaste urodziny. Moja rodzina znów była w domu w komplecie, ale Patrick nie przestawał mnie nachodzić. Cały czas mnie wykorzystywał, bił i podawał narkotyki. Przez cały czas unikałam mamy i Oscara jak tylko mogłam, bo nie chciałam znów widzieć tych zawiedzionych min. Nie chciałam widzieć ich reakcji na to, że znów biorę. Mimo, że nie z własnego wyboru, ale z przymusu.

Wracałam właśnie z ruin, gdzie spotykałam się z chłopakiem. Było jakoś po drugiej, gdy weszłam do domu.

- Możesz mi wytłumaczyć, co się z tobą dzieje? - krzyknęła mama, a ja nie byłam zbyt świadoma moich czynów, więc zamiast pobiec gdziekolwiek, byleby tylko znaleźć się jak najdalej stamtąd, spojrzałam prosto w czarne tęczówki mojej mamy.

Jej mina diametralnie się zmieniła. W jej tęczówkach od razu zauważyłam ten ból. Ten sam ból, gdy wybudziłam się po prawie udanej próbie samobójczej. Czarne oczy zmatowiały, a ja, mimo, że po narkotykach, to od razu zrozumiałam powagę sytuacji.

- Nie. - powiedziała, gdy po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Opuściła głowę kręcac nią na boki i mocno zaciągnęła nosem. - Nie mów, że znowu to robisz.

Nie odpowiedziałam.

- Olivia, to nie są, kurwa mać, żarty! - krzyknęła, a ja widziałam, że straciła do mnie cierpliwość. - Tyle nerwów, tylko po to, byś teraz do tego wróciła?!

Mama kompletnie straciła nad sobą panowanie. Zaczęła chodzić po całym salonie szybkim krokiem nie przestając płakać.

- Po tobie można było się spodziewać naprawdę dużo, ale ja zawsze wierzyłam, że się zmienisz. Niestety się przeliczyłam. - rzuciła oschle wycierając policzki wierzchem dłoni i poszła na górę.

A ja znosiłam to wszystko z co raz mniejszą cierpliwością.

-~-~-~

Z każdym kolejnym dniem wstawałam z łóżka z co raz mniejszymi chęciami do życia.

Ubrałam szarne jeansy, dobrałam do tego czarny, wiązany top i na to zarzuciłam rozpinaną bluzę tego samego koloru. Zrobiłam sobie kawę, którą wlałam do termosu, bo za późno dziś wstałam, a nie mogłam spóźnić się na historię. Włożyłam w pośpiechu conversy, zgarnęłam kluczki do auta i wyszłam z domu.

Gdy podjechałam pod szkołę, była idealnie siódma pięćdziesiąt osiem. Chwyciłam kawę i torebkę i ruszyłam szybkim krokiem w stronę szkoły.

- Oj, ktoś tu się chyba nie wyspał. - rzucił Calvin, gdy mnie zobaczył. W odpowiedzi przewróciłam oczami i wystawiłam w jego stronę środkowego palca, nie mając ochoty, ani humoru tego komentować.

- Tego palca to możesz sobie wsadzić wiesz gdzie. - mruknął pod nosem, a ja naprawdę miałam okropną ochotę go udusić.

Na długiej przerwie znów spotkaliśmy się wszyscy, oprócz Kiary, przeziębionego Oscara i Michelle, która po ostatniej sytuacji urwała z nami kontakt. Nie wzięłam nic do jedzenia. Dokładniej mówiąc, ostatnio jechałam raczej na kawie i małych ilościach resztek z obiadów. Więc siedziałam z przyjaciółmi i Calvinem popijając swoje Caramel Macchiato i starając się odgonić moje myśli od narkotyków i śmierci.

Patrick bawił się mną na tyle często, że zabrakło mi golfów. Zaprzestałam więc ukrywania moich malinek i wmówiłam wszystkim, że z kimś się umawiam, ale to jeszcze nieoficjalne, więc nie chcę mówić kto to.

- Więc powiedz, Liv, dobrze płacą? - zaczął Calvin, ale ja nie zrozumiałam o co mu chodzi.

- Słucham? - zapytałam i spojrzałam na chłopaka, który wlepiał we mnie swoje puste, jak zawsze, oczy.

- No wiesz. Klienci. - powiedział zdecydowanym głosem szatyn i popatrzył znacząco na moją szyję pełną śladów.

- Nie sprzedaję się. - Gorzej. Ja oddaję się za darmo. Dokończyłam w myślach i choć chciałam temu zaprzeczyć, to musiałam przyznać sobie rację.

- Nie? Bo wiesz, takimi historyjkami, o tajemniczych chłopakach, możesz sobie manipulować swoimi znajomymi, ale nie mną. Ja nie jestem na tyle głupi. - Foster skrzywił się i kontynuował. - Nie wierzę, że ktoś zainteresowałby się tobą na dłużej.

Okej, ała.

Zabolało mnie to, ale przecież nie mogłam tego po sobie poznać. Przęłknęłam za to ślinę i wstałam od stolika.

- Tak, teraz sobie wyjdź. To ci wychodzi najlepiej. - usłyszałam za sobą głos chłopaka i przysięgam, że tego było już za wiele.

- Stary... - zaczął Max, ale ja już nie miałam kontroli nad swoim ciałem.

Odwróciłam się z powrotem w stronę stolika i podeszłam zdecydowanym krokiem do Calvina. Pociągnęłam go za szarą koszulkę dając mu tym samym znak, by wstał. O dziwo, chłopak to zrobił, jak zwykle z tym przeklętym uśmieszkiem. Tak wiele bym dała, by zdjąć go z tej jego cudnej mordki.

Chłopak wpatrywał się w moje oczy, a ja bez większych ogródek zajebałam mu z liścia. Calvin wcale nie wydawał się być zszokowany moim ruchem, bo nadal stał twardo na nogach. Chłopak pochylił głowę, by zmniejszyć dystans między nami, przez różnicę wzrostu.

- Spróbuj zrobić to jeszcze raz, a o twojej puszczalskiej tajemnicy dowiedzą się nie tylko twoi znajomi. - wyszeptał mi do ucha, przez co przeszła mnie gęsia skórka. Jednak uczucie przeszło, gdy Foster odsunął się ode mnie i odszedł.

Ja, gdy zorientowałam się, że nadal stoję i patrzę w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał chłopak, otrząsnęłam się szybko i ruszyłam w przeciwną stronę. Nie zwracałam uwagi na nawoływania moich przyjaciół. Po prostu szłam zdecydowanie przed siebie i starałam się odgonić łzy, które zbierały się w kącikach oczu. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w moje niegdyś ulubione miejsce, lecz teraz znienawidzone.

Kiara, wróć, proszę, nie daję sobie bez ciebie rady.

Gdy tylko ujrzałam ruiny pobiegłam szybko w ich stronę. Zaczęłam chaotycznie rozkopywać ziemię, by znaleźć towar, który zostawiał tam Patrick.

- Jest. - mruknęłam do siebie wyjmując z ziemi woreczek z białym proszkiem. Z drżącymi rękami wysypałam zawartość na telefon i kartą kredytową ułożyłam w kreski.

I wtedy, pierwszy raz od wakacji, sama z siebie, bez przymusu, wzięłam narkotyki.

Nie mogłam zrzucić winy już na nikogo. Po prostu tak kurewsko bardzo chciałam się oderwać od rzeczywistości, która mnie przytłaczała i myśli samobójczych, które znów zaczęły nachodzić moją głowę, że to zrobiłam.

Pochyliłam głowę i zatykając drugą dziurkę w nosie wciągnęłam proszek i w końcu zaznałam tak długo upragnionego spokoju.

Nie męczył mnie Patrick, ani Calvin, ani Oscar. Nie męczyła mnie mama, ani Kiara, ani Michelle, ani Evie, ani ktokolwiek.

Po prostu siedziałam opierając się o kamień i rozkoszowałam się ciszą w mojej głowie.
Bo przecież, skoro i tak każdy chciał więcej, niż mogłam im dać, to po co się starać?

Chciałabym powiedzieć, że nie wiedziałam, co wtedy robiłam, ale czy taka była prawda. Czy nie zrobiłam tego z pełną premedytacją i świadomością konsekwencji moich czynów. Ponieważ tak szczerze, co miałam do stracenia? Niby w najgorszym wypadku bym zmarła, ale czy nie tego właśnie chciałam? Czy nie chciałam spokoju, którego potrzebowałam od najmłodszych lat?

Beginning of the endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz