danse macabre

92 8 1
                                    

- Czyli jednak przyszłaś - zaczął Peter. - Cóż się musiało wydarzyć, że zmieniłaś zdanie? - objął mnie ramieniem, prowadząc w kierunku salonu. Mieszkanie było pełne ludzi. Zaśmiałam się pod nosem, przypominając sobie jego słowa „Organizuję u siebie mikro imprezę.". Skoro t o miała być mikro impreza, wolałam nie wiedzieć jak wyglądała ta huczna.
    - Jury nie spodobały się moje outfity. Musiałam to jakoś odreagować - powiedziałam zrezygnowana, na co parsknął.
    - W takim razie, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia - wskazał głową w kierunku kuchni i znajdujących się w niej na blacie stosów trunków.
Podał mi puszkę z piwem, przy okazji serwując jedną sobie. Przemierzałam wzrokiem przez dom chłopaka, w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy. Nic.
    - Z wszystkimi stąd się znasz? - zapytałam po czasie, upijając łyka. Pokiwał głową
    - Tak. Z niektórymi bliżej, a z innymi dalej.
    - A Randall też tu jest? - skarciłam się w myślach za swoją niewyparzoną gębę. Usta Petera delikatnie zadrżały.
    - Owszem, ale jest teraz nieco zajęty - odwrócił wzrok w moją stronę, wymownie się uśmiechając. - Dobra, idę na parkiet, a ty? - pokiwałam przecząco głową. - Jakbyś czegoś potrzebowała, będę w salonie. Nie przejmuj się otoczeniem, po prostu się baw.
- Peter? - zawołałam go, gdy był już w połowie drogi. Spojrzał na mnie wyczekującym wzrokiem. - Czy wydarzyło się coś między tobą a Randallem? Coś, co spowodowało, że znowu się spotykacie? - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym napięcia, zaciskając usta w cienką linię.
- Dowiesz się w swoim czasie, Laken - posłał mi coś na styl grymasu i chwiejnym krokiem pomaszerował w tłum, zostawiając mnie z kolejną dawką pytań bez odpowiedzi.
Muzyka była donośna, każda jedna osoba żyła chwilą. Jedni obściskiwali się na kanapie, inni popijali alkohol, śmiejąc się z żartów przyjaciół, a jeszcze inni podskakiwali w rytm piosenki „The Motto" od Tiësto.
I byłam też ja. Przybłęda, siedząca w kuchni, patrząca na tych wszystkich ludzi, którzy mieli swoje własne życie. Mieli w dupie, kto i co o nich pomyślał. Po prostu bawili się do upadłego, nie zwracając uwagi, na otaczający ich świat. Może ja też powinnam była tak zrobić.
    Wyciągnęłam telefon, chcąc sprawdzić godzinę, 20:39. Podniosłam wzrok znad urządzenia i o mało się nie zachłysnęłam własnym oddechem. On. On i... dziewczyna. Wysoka, szczupła brunetka, z krótko ściętymi włosami do ramion. Jej zgrabną figurę ciasno opinała lateksowa mini, na nogi włożyła dopasowane kozaki na platformie, a błyszczące dodatki uzupełniany jej kreacje. Nie widziałam jej twarzy, ponieważ stała do mnie tyłem, ale wyglądała... cóż, ładnie. Randall prowadził ją w kierunku balkonu, trzymając dłoń na jej plecach.
    Ścisnęłam mocniej kubek po piwie i z wzrastającą złością cisnęłam nim o podłogę. Szlag by cię, Randall. Śledziłam ich wzrokiem do czasu, gdy tylko zniknęli z mojego pola widzenia na balkonie. Odziałam swoją twarz w triumfalny uśmiech, wyobrażając sobie jak to spadają zza barierki balkonu, demon, nie człowiek.
    - Dlaczego miałabym się tym przejmować? Nie znam go i nawet nie wiem, czy w ogóle lubię - mruknęłam do siebie pod nosem, przetarłam twarz od niewidzialnego kurzu i ruszyłam pewnym krokiem w stronę parkietu, przypomniawszy sobie słowa Petera: „Nie przejmuj się otoczeniem, po prostu się baw."
    Mijały minuty, godziny. Impreza dłużyła się, ale mimo wszystko mi się podobała. Poznałam kilka dziewczyn, tańczyłam z kilkoma chłopakami, ale nie brałam niczego na poważnie. Co jakiś czas szukałam wzrokiem Randalla, ale na próżno. Tak, jak ostatni raz widziałam go na balkonie, tak już więcej nigdzie go nie dostrzegłam.
Może faktycznie spadł z tego balkonu...
    Przelatywały kolejne minuty, a ja nie przestawałam tańczyć. Brakowało mi tego.
Nagle z głośników usłyszałam dobrze mi znaną melodię. Doskonale wiedziałam, jaką osobą się stanę, gdy tylko wypłynie tekst. Poczułam natychmiastowe dreszcze na całym ciele, na pierwsze słowa piosenki: „Shut up and listen...". Przymknęłam powieki z rozkoszy, jaką budził we mnie ten utwór. Zaczęłam powoli kołysać biodrami w rytm melodii. Tekst wylewał się z lekko przygłuszonych głośników w pomieszczeniu: „Look at my eyes, don't ever lie, I need you to tell me the truth".
    Wciąż mając zamknięte oczy, do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach, a chwilę potem poczułam silne ramiona otaczające moją talię. Nie miałam siły otworzyć powiek. Piosenka i osoba stojąca za mną całkowicie przejęły nad moim ciałem kontrolę.
Ręka mężczyzny kurczowo trzymała się mojej talii, podczas gdy jego ciało przyciągało mnie coraz bliżej do momentu, aż przylgnęło do moich pleców. Odchyliłam delikatnie głowę do tyłu, kładąc ją delikatnie na piersi nieznajomego. Byłam zbyt pijana, by wiedzieć, że następnego dnia mogłabym obudzić się, żałując obecnej chwili.
Na plecach poczułam wibrację, gdy chłopak mruknął z przyjemności. Przeszły mnie dreszcze. Piosenka zdawała się nie mieć końca, gdy tak bujaliśmy się w jej tempie. Nie miałam pojęcia, dlaczego muzyka miała aż taki wielki impakt na mojej osobie.
    Gdy tylko nadeszła część damska utworu, obróciłam się w stronę chłopaka, rozchylając pijane powieki. Błyskawicznie otrzeźwiałam, natrafiając wzrokiem na niego. Oddech utknął mi gdzieś w gardle, poczułam pot na czole, a serce zaczęło mi łomotać w klatce piersiowej, chcąc się z niej wydostać. Jego wzrok był zamglony, ale świadomy. Wpatrywał się centralnie w moje oczy, co przyprawiało mnie o dodatkowe dreszcze. Jego dłonie wciąż pozostawały na mojej talii, a ja mimo wszystko mu na to pozwalałam.
    Staliśmy tak wpatrzeni w siebie, niezdolni wydusić chociażby słówka.
Korzystając z okazji, szczegółowo zeskanowałam wzrokiem jego buzię. Wargi miał idealne, bez żadnego pęknięcia lub spierzchnięcia. Długie, ciemne rzęsy okalały jego niemalże czarne oczy, natomiast na czoło opadały mu beztrosko niesforne loki.
Ni stad ni zowąd, Randall przyciągnął mnie delikatnie do siebie, a ja natychmiast poczułam jeszcze mocniej zapach jego perfum. Znaleźliśmy się centymetry od siebie, wciąż nie odrywając od siebie wzroku. Chłopak przeniósł spojrzenie na moje usta, przesuwając swoje dłonie na dół moich pleców . Nie wiedząc, co zrobić, położyłam niepewnie swoje ręce na jego klatkę piersiową i uniosłam głowę wyżej, w kierunku chłopaka. Randall zaczął powoli przybliżać twarz w moim kierunku, a ja poczułam narastającą panikę. W brzuchu uniosło się stado rozszalałych motyli, a twarz ozdobił szkarłat. Poczułam krople potu, osadzone na tyle pleców.
- Właśnie wkroczyłaś na niebezpieczne terytorium, Laken - szepnął chropowatym, głębokim głosem, zbliżywszy się do mojego ucha, powodując u mnie gęsią skórkę - Wkrótce się o tym przekonasz...




Moi drodzy... Zdaję sobie sprawę z tego, ile czasu minęło od momentu, kiedy wstawiłam ostatni rozdział. Szczerze mówiąc, straciłam jakiekolwiek chęci, by pisać. Mimo wszystko, udało mi się napisać ten oto rozdział. Nie martwcie się jednak, bo mam sporo pomysłów co do fabuły i to się akurat nie zmieniło. Proszę Was zatem o cierpliwość i wyrozumiałość oraz przepraszam za brak odpowiedzialności i za takie roztargnienie.
Oprócz tego, pragnę Wam podziękować za to, że opowieść się rozwija, nie tylko w aspekcie piśmiennych, ale również ilości osób, które czytały moją historię. Dziękuję z całego serca i do zobaczenia w następnym rozdziale,
buziaki
Zuza <3

under your mask (corpse husband)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz