thunderous touch

115 6 0
                                    

         Jego dłonie powoli przesuwały się wzdłuż mojej talii, delikatnie rozchylając spód bluzki. Poczułam dreszcze, gdy opuszkami palców dotknął skóry mojego brzucha. Zbliżył wargi do moich, do tego stopnia, że byłam w stanie poczuć jego oddech na swojej twarzy. Poczułam muśnięcie na swoich ustach i...
DING DONG!!! Na dźwięk dzwonka do drzwi, obudziłam się jak z letargu, zalana zimnym potem. Co to było do cholery!? Śnił mi się on???
Przetarłam oczy, upewniając się, że to mi się tylko śniło. Ding Dong! Kolejny raz rozbrzmiał dzwonek. Wstałam pospiesznie z łóżka i szybkim krokiem pomaszerowałam do drzwi.
Spodziewałam się każdego, ale nie JEJ.
    - Ma-Mama!? - krzyknęłam nieco głośniej niż zamierzałam.
    - Ciebie też miło widzieć, Lake. - uśmiechnęła się sztucznie, na co przewróciłam oczami. Wpuściłam ją gestem do mieszkania. - Całkiem nieźle sobie tu urządziłaś. - przyznała zaczepnie, rozglądając się po moim nieskazitelnie czystym królestwie.
    - Mamo, powiesz mi, jaki jest powód twojej niespodziewanej wizyty? I skąd w ogóle wiedziałaś, gdzie mieszkam?- zapytałam wreszcie
    - Cóż, nie byłaby niespodziewana, jakbyś odbierała telefon. - posłała mi ponaglające spojrzenie, krzyżując ręce na piersiach. - A o miejscu Twojego zamieszkania dowiedziałam się od Giselle - uniosła w górę brodę, chwaląc się swoimi, jak mniemałam, sprytem - Przyjechałam, bo potrzebuję noclegu na kilka dni. Będziesz tak miła i użyczysz mi swój lokal na kilka dni, prawda, córeczko? - po tych słowach spoważniałam. Kilka dni to o kilka dni za dużo, a byłoby miło wiedzieć o tym z kilkudniowym wyprzedzeniem
    - Nie uważasz, droga mamo, że powinnaś była mnie o tym poinformować nieco wcześniej? Ostatnio rozmawiałyśmy przez telefon, nie mogłaś się mnie wtedy zapytać? - uniosłam brew, na co matka machnęła lekceważąco ręką
    - Daj spokój, nie będę ci przeszkadzać. Kupiłam nam bilety na koncert Arctic Monkeys. Kojarzysz prawda? - czy kojarzę? CZY KOJARZĘ!?
    - Jasne, że kojarzę! - krzyknęłam z ekscytacji, skacząc w kółko z radości. - Kiedy ten koncert?
    - W przyszłym tygodniu w piątek - przymrużyłam oczy, to prawie tydzień.
- Dobra, w aucie masz walizki? - kiwnąwszy głową pokierowała mnie w stronę swojego auta.

* * *

        Wieczór był spokojny. Wiatr delikatnie owiewał moją buzię, lekko unosząc końcówki moich włosów. Spacerowałam od piętnastu minut po parku, pragnąc nieco odprężenia. W uszach rozbrzmiewały nuty kolejnych piosenek, pozwalając mi uciec od świata rzeczywistego, a zielone, rozkwitające liście harmonijnie bujały się na wietrze. Park był prześliczny, wiosenny, klimatyczny. Wiele par wędrowało wesoło, śląc sobie wzajemnie uśmiechy od ucha do ucha i raz po raz dzieląc wspólne pocałunki.
Poczułam pewną tęsknotę. Minęło niewiele czasu, odkąd skończyłam swój związek z Silasem. Co prawda, nie wydaje mi się, że było to jakieś prawdziwe uczucie, które miałoby mi towarzyszyć do końca moich dni, jednak brakowało mi tych uczuć, towarzyszących poważnemu związkowi. Niewinne pocałunki - chociaż czasem też namiętne i z charakterem - ciepłe objęcia pełne miłości, spojrzenie, dodające otuchy. To wszystko ulotniło się gdzieś w powietrzu.
Zasiadłam na ławce, decydując się na chwilę przerwy. Wyciągnęłam telefon z kieszeni, odpalając aparat. Szkoda by było pozwolić uciec takim widokom wiosny. Skierowałam kamerę przed siebie i zaczęłam robić zdjęcia. Zdziwiłam się, gdy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę sprawia mi frajdę takie zajęcie. Przeglądałam swoje dzieła, gdy wtem na jednym ze zdjęć ujrzałam chłopaka w kapturze. Ściągnęłam brwi z konsternacją i przesunęłam palcem w lewo, by spojrzeć na kolejną fotografię, aż dotarłam do momentu, gdy chłopak, zdjąwszy kaptur, spojrzał prosto w obiektyw. Poczułam wzrastającą panikę i powoli, z przerażeniem uniosłam wzrok nad telefon. Randall.
Jakim cudem on się tu znalazł? Że też akurat w tym samym miejscu co ja, o tej samej godzinie.
Od razu przypomniałam sobie o zeszłej nocy, gdy wpatrywaliśmy się wzajemnie w swoje oczy. Gdy to tańczyliśmy przez jakiś czas razem. Gdy jego silne ramiona obejmowały zdecydowanie moją talię, gdy jego dłonie zaciskały się stanowczo na mojej skórze, gdy świdrował mnie tym swoim tajemniczym, mrocznym wzrokiem. Gdy czułam na skórze jego ciepły oddech. A w szczególności moment, gdy wypowiedział właśnie te słowa, po których momentalnie go odepchnęłam i opuściłam mieszkanie Petera. Wszystko działo się zbyt szybko w zbyt szybkim czasie, a ja byłam wystarczająco trzeźwa, by nie pozwolić w jakikolwiek sposób na to, by stało się coś więcej. Więc stchórzyłaś, odezwał się cichy głos w mojej głowie.
Nie chciałam do niego podchodzić, a na pewno nie po tym, gdy po jego słowach najzwyczajniej w świecie zwiałam. Z drugiej, jednak, strony samo patrzenie się na siebie było nieco dziwne.
    Patrząc, jak chłopak wstaje, poczułam, jak żołądek podszedł mi do gardła. Natychmiast odwróciłam wzrok, udając, że szukałam czegoś w telefonie. Ale ze mnie tchórz. Nie podnosząc wzroku z telefonu, wiedziałam, że chłopak usiadł obok mnie. Nie musiałam patrzeć, by to wiedzieć - zapach jego wody kolońskiej był wystarczająco znajomy. Cichy głos w mojej głowie podpowiadał mi jednak, bym zdjęła te słuchawki i wzięła się w garść. W końcu byłam teoretycznie dorosła. Zanim jednak zdążyłam odłożyć telefon, przyszedł do mnie SMS od mamy: „Jadę na zakupy oraz spotkać się ze znajomą, bo okazało się, że jest w mieście. Będę późno w domu, całuski". Skrzywiłam się na ostatnie słowo i wyłączyłam telefon i słuchawki. Zwróciłam się w stronę chłopaka z wahaniem.
Randall patrzył naprzeciw siebie. Ręce miał ułożone na kolanach, ramiona rozluźnione, a nogi skrzyżowane w kostkach. Z tej perspektywy miałam szansę przyjrzeć mu się z boku. Miał zapierający dech w piersiach profil: duży, zadarty, delikatnie zgarbiony nos, ostro zarysowaną linię żuchwy i lekko wystające jabłko Adama. Loki swobodnie opadały mu na czoło, tańcząc w rytm wiatru.
Zachłysnęłam się własnym oddechem, gdy nagle zwrócił twarz w moją stronę.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że kątem oka cię widzę, prawda? - zapytał śmiało, wytrącając mnie z równowagi, na co delikatnie się zarumieniłam, zapominając, o tym jak jego głos był niski i dźwięczny
- Oczywiście, że tak. - machnęłam ręką. - Chyba nie myślałeś, że patrzyłam się na ciebie? - skrzyżowałam ręce na piersiach, uśmiechając się triumfalnie
- Zdaje się, że tak. Czyżbym się mylił? - uniósł jedną z brwi, kładąc rękę na oparciu
- Naturalnie. Jest tu tyle pięknych widoków, chociażby liście, drzewa. Natura przeze mnie przemawia, a nie ty, kolego. - odparłam filozoficznie, po czym dodałam. - Bez obrazy.
    Nie zareagował, obrócił głowę z powrotem przed siebie, rozglądając się po krajobrazie. Zrobiłam to samo.
Wiosna była moją ulubioną porą roku. Niosła ze sobą tyle piękna. Pełno pąków roślin, które dopiero co rodziły się do życia, świeży zapach natury, od czasu do czasu rosa, osiadająca na zielonej trawie, a do tego deszcz, burze i słońce, które pojawiały się na zmianę. Pogodę podczas wiosny było ciężko przewidzieć.
- Jak długo znasz się z Peterem? - z letargu rozbudził mnie głos Randalla, wzruszyłam ramionami
- Prawdę mówiąc, około tydzień. Poznaliśmy się, gdy się wprowadziłam. - zaczęłam skubać palcami wystające nitki z jeansów. - A ty... znasz się z nim długo? - przegryzłam wargę, znając odpowiedź. Nie byłam pewna czy powinnam była zadawać to pytanie, chłopak pozostał niewzruszony
    - Szmat czasu - urwał krótko.
    Mimo że znałam część jego historii, miałam cień nadzieji, że dowiem się czegoś więcej. Niestety, w tym przypadku, nadzieja jest matką głupich.
    Chłopak zaczął szukać czegoś w swojej torbie. Zerknąwszy kątem oka, ujrzałam paczkę Marlboro. Włożył papierosa do ust, włączył zapalniczkę, zapalając szluga i zaciągnął się głęboko.
    - Nie proponuję ci, bo został tylko jeden. - powiedział zgrubionym głosem od dymu i wskazał palcem na puste opakowanie. - Chyba, że chcesz ode mnie. - Odwrócił się w moją stronę, przystawiając do mnie papierosa. Widząc moją konsternację, złapał moją dłoń, położył ją na papierosa i ponaglił mnie wzrokiem. Poczułam przechodzące dreszcze, czując jego dotyk na swojej skórze. Spojrzałam na niego ostatni raz, złapałam już pewniej papierosa, przykładając do buzi i zaciągnęłam się uzależnieniem, przymknąwszy na chwilę powieki. Uwielbiałam to uczucie.
Karcąc się w myślach, zapytałam prosto z mostu:
    - Kim była ta laska, z którą szedłeś na imprezie na balkon? - poczułam zawód na sobie za nieumiejętne trzymanie języka za zębami. Jednak ciekawość zawsze przejmowała nade mną kontrolę.
    - Pytasz serio? - Randall uniósł jedną brew ze zdziwienia, a ja nic sobie z tego nie robiąc kiwnęłam powoli głową, niewerbalnie odpowiadając „tak". Chłopak, westchnąwszy, kontynuował - Nie poznałaś Daisy? - odparł pretensjonalnie, a ja natychmiast zamarłam, wracając wzrokiem do tęczówek szatyna.
    To była Daisy? Ta dziewczyna, którą spotkałam w sklepie wraz z Peterem, Randallem i Stevem? Zaczęłam łączyć fakty, a chłopak z litością wpatrywał się w moją osłupiałą twarz. Krótkie włosy do ramion... Ale jej twarzy i tak nie byłam w stanie dojrzeć. Tylko, że ta laska miała jasne, blond włosy. Chociaż może to była peruka?
    - Nie poznałam - krótko urwałam temat, wciąż nie odrywając wzroku od czarnych jak węgiel oczu szatyna. Jego odpowiedź nie zmieniała faktu, że wciąż wyglądał wczoraj jakby chciał robić z nią rzeczy, o których ciężko w ogóle mi myśleć. Postanowiłam więcej o tym nie rozmyślać.
Wpatrywaliśmy się w siebie bez słów, nie mówiąc już nic więcej. Pozwoliliśmy, by wiatr mógł rozwiać nasze myśli i niewypowiedziane słowa. Ludzie wkoło jakby zniknęli.
Jego wzrok był miażdżący, elektryzował moje ciało, powodował, że chciałam oderwać spojrzenie przez moc, jaką emanował, ale równocześnie nie mogłam, czując potrzebę odkrycia tajemnic, jakie ten chłopak w sobie krył. Przyciągał mnie, tym samym odpychając. Było to sprzeczne, ale nie mogłam nic na to poradzić.
Ni stąd ni zowąd, poczułam na twarzy delikatne krople deszczu, osiadające z coraz to większą siłą. Oderwaliśmy wzrok od siebie, rozglądając się po deszczowym parku.
    - Pada. - zauważył słusznie Randall. - Chodź, nim zacznie lać.
Wstaliśmy z ławki, szybkim krokiem podążając w stronę swoich domów. W połowie drogi deszcz zaczynał padać coraz mocniej, aż przeistoczył się w silną ulewę. Randall złapał mnie zdecydowanie za rękę, ciągnąc mnie biegiem w kierunku budynków. Poczułam ciepło rozlewające się w brzuchu na jego ponowny dotyk.
Biegliśmy przed siebie w ulewie, cali mokrzy, mimo pośpiechu. Gdy nie mogliśmy złapać porządnego oddechu, przystaliśmy pod dachem małego sklepiku, by móc trochę odpocząć od biegu.
    - Jeszcze tylko kawałek. - mówił, krztusząc się powietrzem ze zmęczenia. - Pieprzyć fakt, że i tak jesteśmy już przemoczeni do suchej nitki. - oparł się o ścianę sklepiku, krzywiąc się z wysiłku. Zaśmiałam się cicho na jego słowa, a ten od razu obrzucił mnie pretensjonalnym wzrokiem. - Nie śmiej się, nawet gacie mam mokre, zresztą podejrzewam, że ty też - dopowiedział poważnie, na co zachichotałam ponownie.
    - Powinniśmy ruszać. Jeszcze trzy minuty i będziemy przeziębieni - zauważyłam, na co chłopak kiwnął głową. Spojrzeliśmy na siebie, po czym Randall bezgłośnie zaczął odliczać do trzech, bym przygotowała się na kolejną turę lekkoatletyki.
Śmignęliśmy jak dwa pioruny, słysząc „trzy". Biegliśmy ile sił w nogach, byleby znaleźć się w swoim ciepłym mieszkaniu jak najszybciej.
Dwie minuty sprintu aż wreszcie dotarliśmy na miejsce. Było mi zimno, nie było ani jednej maleńkiej, suchej kropki, której deszcze by nie sięgnął. Jak to powiedział przedtem Randall, „nawet gacie mam mokre".
Pod dachem swojego domu zaczęłam szukać w wilgotnej torbie kluczy do mieszkania. Wyjęłam zawartość, a we mnie narastała coraz większa panika. Nigdzie nie było kluczy. Desperacko szukałam ich we wszystkich możliwych miejscach: w torbie, w kurtce, w kieszeniach spodni. Na próżno. Czy ty naprawdę zapomniałaś wziąć kluczy, mimo że bierzesz je ze sobą zawsze i wszędzie? Już miałam dzwonić do mamy, gdy zauważyłam swój rozładowany telefon. Jak na złość! Załamana, zwróciłam się ze skruchą w kierunku chłopaka, który był moją jedyną nadzieją, wiedząc, że z tego co miało się zaraz wydarzyć, nie wyniknie nic dobrego.





Akcja zaczyna się powoli rozwijać, a główni bohaterowie się ponownie spotykają. Rozdział wyszedł mi nieco dłuższy niż planowałam, ale dla Was to chyba lepiej. Wyczekujcie następnej części, kisses <3

under your mask (corpse husband)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz