Nienawidzę osiemnastek | ROZDZIAŁ 1

617 19 2
                                    


- Nienawidzę osiemnastek – mruknęłam, marszcząc nos z niezadowoleniem i wtulając się w swojego chłopaka, Iana.

- Oj, przestań, mówimy o zwykłej imprezie – Ian nie wydawał się brać mnie na poważnie – Od kiedy to nie lubisz imprezować, co? Ty i Caroline co weekend wskakujecie na stoły w Mitzy's Lounge. Mam nagrania, nie wmówisz mi więc, że nie. Zresztą! Pół miasta ma nagrania. Niektóre są soczyste – po ostatnim zdaniu puścił mi oczko, a ja zarumieniłam się, wiedząc, że bije do zeszłego weekendu i momentu w którym wraz z Caroline uznałyśmy, że ta impreza to jest to i czas ściągać koszulki.

- Lubię imprezować, ale nie lubię osiemnastek – odparłam, zakładając ręce na piersiach w obronnym geście.

- Osiemnastka to również impreza, Tatum – mój chłopak sprawnie odbił pałeczkę.

- Nieprawda!

- Prawda.

    Westchnęłam głośno i uniosłam ręce w góry, jakoby prosząc niebiosa o wsparcie w rozmawianiu z tym człowiekiem, a następnie opadłam z impetem na brązową, skórzaną kanapę stojącą w pokoju, po chwili machając nogami z niezadowoleniem niczym małe dziecko.

    Czasami denerwowało mnie podejście Iana do niektórych rzeczy, które mu mówiłam. Nie rozumiał mnie. Jednocześnie jednak zdawałam sobie sprawę, że to nie jego wina. Nie mógł mnie rozumieć. Myślał po prostu zupełnie normalnie, jak każdy człowiek, a problem polegał na tym, że moje życie zdecydowanie nie było normalne, a tym bardziej ludzkie.

    Byłam wilkołakiem i należałam do watahy Wind Winders. Tak – wilkołaki istniały. Były zupełnie prawdziwe, zupełnie jak i wampiry. Wampiry również istniały. Wiele postaci znanych z legend istniało. Istniały wróżki, czarownice, nimfy, syreny, strzygi – i cały szereg innych magicznych stworzeń. Trolle, wszelkiego rodzaju krasnoludy i inne tego rodzaju należało jednak włożyć między bajki. Tak samo smoki, niestety. Gdyby tylko istniały, pewnie już wynalazłabym gdzieś na czarnym rynku jajo takowego i wbrew watasze hodowała sobie po cichu w pokoju, tylko po to, żeby potem zgrywać głupa na widok spalonych szczątków naszego domu.

    Skoro byłam wilkołakiem, nic dziwnego, że Ianowi tak trudno było mnie zrozumieć – w końcu był tylko człowiekiem. Dodatkowo, nie miał nawet bladego pojęcia o istnieniu Stworzeń Nocy – czyli właśnie istot nadprzyrodzonych. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że spotyka się z wilkołakiem. Nie miałam zamiaru mu zresztą tego mówić, a przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. Tak samo nie miałam zamiaru mówić nikomu z watahy, że spotykam się z człowiekiem. Dla obu stron było to najkorzystniejsze wyjście. Gdyby Ian dowiedział się o Stworzeniach Nocy i o tym, że jego dziewczyna jest wilkołakiem, gwarantowanie padałby na zawał. Był najczystszą duszą jaką spotkałam, uwielbiającą prostotę i swoje spokojne życie dentysty w Idaho. Nawet samolotem nie latał, bo bał się, że spadnie. Miałam stuprocentową pewność, że poznanie prawdy o istotach nadnaturalnych nie przyniosłoby mu niczego dobrego. Zresztą – mi też nie. Gdyby dowiedział się o istnieniu nas, wilkołaków, musiałabym go przedstawić rodzinie i wprowadzić do watahy, a tego nie chciałam. Rodzina – i zresztą cała wataha – chyba rozniosłaby mnie za spotykanie się z człowiekiem. To było zabronione. Niepotrzebne mieszanie wilkołaczej krwi z ludzką, narażenie rasy na ujawnienie – i tak dalej, i tak dalej, można by wymieniać bez końca. Jedyny przypadek w którym dozwolone było coś takiego to nawiązanie więzi mate z człowiekiem, ale takowe zdarzało się niezwykle rzadko. Bogini Księżyca raczej nie lubiła mieszanek ras.

    Więź mate. To właśnie przez nią tak bardzo nie mogłam znieść osiemnastek. W świecie wilkołaków istniała bowiem więź, wykreowana przez samą Boginię Księżyca – więź ta nazywała się więzią mate i sprawiała, że wilkołaki połączone tą więzią stawały się praktycznie że jednością. Byli sobie przeznaczeni i choćby uciekali od siebie na dwa przeciwne końce świata, i tak wracaliby do tego drugiego, złaknieni siebie nawzajem. Mate po prostu łączyło coś wyjątkowego. Rozumieli siebie jak nikt inny i chcieli się chronić, nawet przed irracjonalnymi rzeczami, które każda inna osoba by zignorowała. Byli o siebie o wiele bardziej zazdrośni. Wiązało się to z miliardem takich rzeczy, które złączone w całość dawały tą niezaprzeczalnie piękną więź.

Odrzucona mate | W TRAKCIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz