Potok myśli | ROZDZIAŁ 3

351 16 0
                                    

    Jeśli miałabym opisać siebie w kilku słowach, powiedziałabym, że jestem silna, pewna siebie i nieco szalona – a przynajmniej zrobiłabym to jeszcze przedwczoraj. Dzisiaj zapewne użyłabym już innych słów. Może zostawiłabym jedynie określenie „Nieco szalona". Niestety, River obdarł mnie z pozostałych określeń. Obdarł mnie z pewności siebie i obdarł mnie z wrodzonej siły wilczyc z mojego rodu. Pozostawił słabą i zranioną. Taką, jaką nigdy, ale to nigdy, nie chciałam się stać.

    Westchnęłam i pokręciłam głową. To nie River obdarł mnie z tych cech. Zrobiła to sama Bogini Księżyca, przydzielając mnie do niego, on jedynie wspaniale wykonał jej plan. Pomyśleć, że jeszcze wczoraj, kiedy rzuciliśmy się na siebie w bitwie na pocałunki, myślałam, że Bogini naprawdę pamiętała o mnie przez te wszystkie lata w których zastanawiałam się czy moje imię w ogóle figuruje na liście osób oczekujących na swojego partnera. Myślałam, że trwało to tak długo, bo szykowała dla mnie coś wyjątkowego. Najgorsze, że naprawdę uwierzyłam, że taki samolubny, rozpieszczony chłopak jak nasz alfa...cóż, mógł być moją bratnią duszą.

    Zaparkowałam pod miejscowym barem. Jedyne o czym teraz myślałam to żeby zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło. Chciałam po prostu oczyścić myśli. Nie przyszło mi do głowy nic lepszego niż uciszenie ich alkoholem, więc poszłam na łatwiznę i nie myślałam nad innymi rozwiązaniami. Nie miałam na to energii, ani ochoty. Pewnie nie było to najlepsze, co mogłam zrobić, ale nie interesowało mnie to w nawet najmniejszym stopniu.

    Zamknęłam auto i, nawet nie poprawiając przypominających gniazdo włosów, po prostu wparowałam do lokalu. Musiałam wyglądać jeszcze gorzej niż okoliczni pijaczkowie, bo rzucali mi ciekawskie spojrzenia, zastanawiając się kim jest ich nowa konkurencja w marnowaniu sobie życia – przynajmniej do czasu aż nie spiorunowałam ich wzrokiem, najwyraźniej wystarczająco morderczym, bo natychmiastowo zajęli się swoimi sprawami. Przynajmniej tyle dobrego, że w dzień w barze nie kręcili się inni ludzie niż właśnie tacy pijaczkowie. Mniej upokorzeń.

- Whisky z colą i lodem – rzuciłam przy barze, nawet nie siląc się na uprzejmości. Barman rzucił mi pełne współczucia spojrzenie, najwyraźniej uważając, że pewnie właśnie rzucił mnie chłopak – co właściwie nie było dalekie od prawdy – i podał to, o co prosiłam.

    Czy teraz na pytanie jak opisałabym siebie w kilku słowach mogłabym odpowiedzieć, że jestem żałosnym wrakiem człowieka? Zdecydowanie.

    Dwie godziny później i dobre kilka drinków za mną, cóż, można powiedzieć, że znajdowałam się w dziwnym momencie swojego życia. Siedziałam na jednym z drewnianych stołów, a wokół mnie siedziało stado wpatrzonych we mnie pijaczynek. Właśnie kończyłam swoją czterdziestopięciominutową przemowę na jakże aktualny dla mnie temat, czyli „Dlaczego mężczyźni są całkowicie i niezaprzeczalnie beznadziejni".

- I wtedy ja mu powiedziałam...słuchaj...już nigdy...nie będę...twoja! – wybablałam, całkowicie pijana – A ten dupek...nawet nie śmiał...błagać...o wybaczenie!

    Bob, Morris i Patrick otworzyli usta w niemym oburzeniu.

- Jak...on...mógł! – Morris zamachnął się butelką, próbując przywalić niewidzialnemu Riverowi – Jak ja go dorwę...

- Facet to świnia! – wykrzyknął Patrick.

- Każdy! – zawtórował mu Bob, a następnie uderzyli swoimi butelkami o siebie i opróżnili je do końca, jakoby na przyklepanie tego, co powiedzieli.

- Wy jesteście...inni! – oświadczyłam, po drodze czkając jak szalona.

    Wszyscy zgodnie napiliśmy się swoich trunków, a potem zawołaliśmy „Święta prawda!", co stało się naszym hasłem zgody.

Odrzucona mate | W TRAKCIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz