Trening | ROZDZIAŁ 10

264 15 7
                                    


    Kiedy rzuciłam wyzwanie dziewczynie swojego mate (to przecież nawet brzmiało komicznie i absurdalnie: dziewczyna mojego mate!) byłam pod wpływem całkiem wybuchowej mieszanki: złości, adrenaliny, zazdrości i może chęci udowodnienia czegoś. Wtedy pokonanie jej wydawało mi się dziecinnie proste. Teraz...cóż, powiedzmy że nie wyglądało już to tak optymistycznie. Teraz wyglądało to wręcz tragicznie.

    Umówiłyśmy się na sparing na kolejny dzień, a ja już wiedziałam, że to stanowczo za mało czasu na przygotowania. Wiem, że brzmiałam nieco dramatycznie, co najmniej jakbym miała walczyć na śmierć i życie, ale hej! Dla mnie cała sprawa była warta powagi. Nie mogłam pozwolić by jakaś nastoletnia siksa, która zagarnęła sobie MOJĄ bratnią duszę, rozwaliła mnie na łopatki i upokorzyła do reszty. Już chyba wolałabym się bić na śmierć i życie.

    Uderzyłam głową o ścianę, głośno jęcząc i przeżywając swoją osobistą tragedię. Stałam na korytarzu, dopiero co po zjedzeniu śniadania i czekałam na Iana, który dalej kończył swoje. Nie siedział ze mną, ale z samym Alfą, który prowadził z nim zaawansowane dyskusje na temat przebiegu dzisiejszego treningu i sprawowania się poszczególnych trenujących.

    Dobrze, że nie było przy mnie Iana w tym momencie. Bardzo, do cholery jasnej, dobrze. Na pewno zauważyłby, że coś mnie dręczy – a wtedy wyciągnąłby to ze mnie, choćby siłą, czytajcie: łaskotkami śmierci, których nie cierpiałam. Ja zaś nie miałam zamiaru mu mówić o tej całej sprawie z Riley Moreno. Moja potrzeba rywalizacji z nią zostałaby przez niego odczytana jako próba zaimponowania Riverowi, a chodziło jedynie o udowodnienie sobie, że jestem od niej lepsza, chociażby w jednym. Okej, to o co realnie chodziło...cóż, wcale nie było lepsze od opcji numer jeden. Tak czy siak: cała sprawa by go zabolała, a tego nie chciałam. Wiązało się to, oczywiście, z tym, że nie mogłam poprosić go o pomoc w przygotowaniach do jutrzejszej walki. Musiałam poradzić sobie sama. Ewentualnie zaciągnąć do pomocy Mylesa – tyle, że Myles był dobrym wojownikiem, ale niekoniecznie już dobrym nauczycielem. Było to jednak lepsze niż nic. Myles na ratunek, ot co!

   Postanowiłam dać Ianowi w spokoju dokończyć swój posiłek i po prostu od razu wyruszyć na poszukiwania Mylesa Matthews. Nie miałam czasu do stracenia. Musiałam zacząć ćwiczyć już, teraz, natychmiast. Może nawet jeszcze szybciej.

    Wyobraziłam sobie, że przegrywam walkę z Riley – i cholera jasna, motywowało mnie to do ćwiczeń. Na samą myśl, że jutro leżę na ziemi, a ona stoi nade mną z kpiącym uśmieszkiem, otrzepując ręce, cała się gotowałam. Byłam bliska wybuchu. Nie mogłam na coś takiego pozwolić. To ja miałam stać z kpiącym uśmieszkiem nad nią. Udowodnić, że mogę być nie tylko archiwistką, ale i całkiem niezłą wojowniczką, chociażbym miała zedrzeć sobie knykcie i pozrywać wszystkie mięśnie na treningu przygotowawczym do tego.

    Zaciekle myśląc o nadchodzącym sparingu, nie zauważyłam, że z impetem wpadam na czyjąś klatkę piersiową – a następnie odbijam się od niej niczym kauczukowa piłeczka i ląduję na tyłku na twardej ziemi. Dobrze, że nie byłam skrajnie chuda i raczej miałam te kilka nadprogramowych kilogramów, przynajmniej chroniły mnie przed takimi upadkami. Nie ma to jak własne przenośne dmuchane koło ratunkowe. Byłam sobie wdzięczna za każdego rogalika z nadzieniem orzechowym, którego zjadłam dziś rano. A kilka ich było. Hej, to mój wilczy apetyt, a nie niepohamowanie w jedzeniu!

    Już miałam podnieść głowę i zacząć gorąco przepraszać poszkodowaną przeze mnie osobę, ale wtedy do moich nozdrzy dobiegł t e n zapach. No tak – jakżeby inaczej! Z wszystkich wilkołaków wokół, musiałam wpaść akurat na swojego mate.

    Zrezygnowałam więc z przeprosin i zamiast tego fuknęłam, szybko podnosząc się na równe nogi:

- Nie widziałeś, że się śpieszę i nie patrzę na drogę? Przez ciebie będę miała jutro fioletowego siniaka. Wielkie dzięki.

Odrzucona mate | W TRAKCIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz