rozdział ósmy

188 15 219
                                    

[ROZDZIAŁ 8]

    Było coraz gorzej. Zapadał się pod podłogę — nogi łamały mu się w pół i ręce ścierpły. Tak się czuł. Czuł się okropnie. Czuł się jak w grobie. Jak pogrzebany lata temu, a jednak wciąż miał ręce i nogi, i twarz, i serce, i płuca, i głos, którym nie potrafił zdobyć się o poproszenie o pomoc. Nie mógł się opamiętać. Może gdyby miał wartość większą od kurzu, otworzyłby wtedy suche usta i poprosił Koko, żeby wrócili do domu.

      Było za późno o pare minut. Ten siedział już przy szerokim stole do gry w pokera, brudnego i oszukanego, paląc papierosa. Czy można było tam palić? Kto wie, Inui myślał, że nie, ale może Koko miał własne przywileje. Musiał zajarać, bo inaczej się popłacze.

– Zdejmij pierścionki. – Usłyszał nudny głos Koko zwrócony do faceta przed nim i spojrzał się na mężczyznę. Starszy o mniej więcej dziesięć lat i nie odrywał wzroku od kobiet w kącie pokoju. – Zdejmij pierścionki, powiedziałem. Nie wychujasz nikogo stąd.

     I jego głos był inny — suchy, wyprany z barw, jakby pozrywano mu struny w gardle. Gdy mówił do Inuiego, był odrobinę wyższy i delikatniejszy.

– Czyli nie gram z idiotami – westchnął ciężko, zdejmując z palców sygnety i włożył je do kieszeni.

     Przy grze w pokera wykorzystywano je do podglądania kart — zerkali na nie w odbiciu lustrzanym pierścienia przy umiejętnym ułożeniu dłoni.

    Hanma, schludniej, dostojniej ubrany, rozkładał karty, stojąc przy krótszym boku stołu. Wziął coś na uspokojenie, bo nie drżał tak okropnie, jak wcześniej. Mimo wszystko cienie pod oczami i zapadnięte poliki, wraz z pociągnięciami nosa zdradzały, kim był. Nie żeby chciał to ukryć. Nie żeby wierzył, że niegdyś był kimś innym.

     Inui nie rozumiał pokera, ale nie bardziej niż samego siebie. Reguł można było nauczyć się na pamięć, ale on był niewyjaśnialny. Chciał do domu, błagał o to. Za głośno. Za głośno. Za głośno. Za dużo ludzi. Piszczało mu w głowie i nie miał pojęcia, co się z nim działo. Wszyscy ludzie dookoła byli duzi, a on malutki. Drobny jak ziarnko piasku. Ledwo zauważalny, a jednak miał wrażenie, jakoby każdy mu się przyglądał.

Nogi miał jak z waty. Karty poszły w ruch, trzy na środku stołu zostały odkryte, a mężczyzna przed Koko zmarszczył brwi. Chłopak był za to spokojny, trzymając karty jedną ręką, bo w drugiej dzierżył do połowy wypalonego papierosa. Zaciągnął się. Raz, a po tym drugi.

Oczywistym było, że oszukiwał — Hanma rozdawał mu lepsze karty, biorąc w zamian działki za darmo. Bogaty w nich był, doprawdy. Co mu szkodziło, gdy moralności nie miał za grosz, a darmowe prochy zastąpiły rodzinę? Rozjebał się, sam nie wiedział kiedy.

– Wszystko okej? – Usłyszał pytanie zza pleców i nim się odwrócił, Senju już stanęła obok niego z drinkiem w dłoni. Na szklance nie było ani jednego odcisku jej szminki. Wciąż nie zdobyła się na wypicie choć małego łyka. – Nazywasz się Inupi, tak? Wziąłeś coś nieznanego pochodzenia? – Podniosła brwi, zerkając na niego z dołu. Niska była.

– Co? Nie – odpowiedział, krzywiąc się na jej pytanie.

– A tak wyglądasz – powiedziała z westchnieniem na ustach – jakby cię miało położyć zaraz – skończyła, a gdzieś przy barze rozniósł się odgłos pobicia szklanki.

Okropny trzask i Inui czuł, jakoby z uszu leciała ma krew, jakby bębenki przebijały mu się w kółko — na nowo i z każdym razem coraz to mocniej, aż nie wytrzyma.

– Źle znoszę takie miejsca od jakiegoś czasu – wytłumaczył, tępo wpatrując się w podłogę i wziął głęboki oddech. – I mało spałem. I muszę zajarać chyba.

Królestwo Samotnych Dusz ||Kokonui|| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz