[ROZDZIAŁ 6]
Był wyjątkowy.
Był napisany omyłkowo i przeszyty na wylot świadomością, że to on mógł umrzeć tamtego października. Często pytał sam siebie, czy chciałby, żeby tak się stało. Bo powinność i chęci to dwie różne rzeczy i choć Inui uważał, że powinien wtedy spłonąć za nią, to wcale tego nie chciał.
Głupota to była wielka, doprawdy, ale Koko ukazywał mu, że może i warto budzić się w każde rano. Że chęć śmierci jest dla ludzi nieodważnych — tak mu raz powiedział, a Inui powtarzał te słowa jak mantrę. Koko mówił, że nie potrafi przegrywać, dlatego nigdy nie myślał o samobójstwie. Mówił, że choćby płakał za błogim niebiem, nie zdobędzie się jego odwiedzenia na własną rękę i przyrzekał na własne życie, że się nie podda.
Marzył wtedy, żeby Koko powiedział mu, że go też nie odda i że będzie trzymał go przy sobie, ale nic takiego nie zrobił. Milczał dla siebie albo dla niego, albo dla całego cholernego świata, który ściągnął ich na siebie wzajemnie.
Znowu to robił. Próbował rozpalić ogień w wielkim deszczu. Szukał płomieni w ludziach, w których nie było dla niego miejsca.
Szkoda, bo on zdążył zapłonąć i dość miał uczucia, jakoby ogień zwęglał mu utkaną z bibuły skórę. Chciał płakać i krzyczeć, i drzeć się do utraty głosu, ale siedział cicho, wsłuchując się w trzask drzwi, który pozostawił za sobą Koko. Tylko on i jego chora na samotność głowa. Dostał od niego odrobinę uwagi, mokrych pocałunków i przyjemności, w zamian oddając mu całego siebie.
Był cały Koko, ale Koko nawet w ułamku nie należał do niego.
Widział go jako Inupiego czy chłopca, któremu łatwo zdjąć spodnie?
Usłyszał głośny stukot butów i dźwięk wchodzenia przez frontowe drzwi, dlatego wychylił się z łazienki. Takeomi w złości podszedł do stojącej na środku kuchni Senju i uderzył ją w blady policzek. Nie ruszyła się nawet o centymetr, za to zamknęła zielone oczy z przechyloną na prawy bok głową. Czuła pieczenie i czuła też, że na nie zasługiwała.
– Gdyby cię złapali, wróciłabyś do ośrodka – wyjaśnił bez krztyny uczuć, rzucając kluczę od mieszkania na kuchenny blat. – Skąd wiedziałaś, że jedzie do nich policja?
– Ran do mnie zadzwonił – odpowiedziała cicho i wyprostowała głowę, lecz bez przerwy przyglądała się brudnym kafelkom.
– Skąd Ran wiedział? – zapytał i dostrzegł w jej dłoni białe opakowanie tabletek, dlatego zaraz je wyrwał, zmuszając jej słabe ciało do wzięcia kroku. Nie patrzyła nigdzie indziej niż na brud kafli.
– Od Rindo.
– A Rindo?
– Od Kaku.
– Senju, kurwa... – westchnął, przecierając zmęczoną twarz dłońmi i znów się jej przyjrzał. Chciał zachować spokój. – Skąd Kaku wiedział?
– Od Sanzu.
– Dość, ja pierdolę. – Podniósł dłonie do góry, odwracając się do niej plecami w zirytowaniu. – Skąd Sanzu wiedział? – zapytał ostatni raz.
CZYTASZ
Królestwo Samotnych Dusz ||Kokonui||
Hayran Kurgu❞ W szklistych oczach mieniły mu się krzywdy, odbite piekielną krwią na udach i łazienkowych kafelkach. Pragnął jedynie odrobiny łaski, kilku słów gorętszych od próśb o papierosa i dotyku bardziej cielistego od tego na bliźnie na porcelanowej buzi...