rozdział dziewiąty

224 16 223
                                    

[ROZDZIAŁ 9]

Tamtejsza noc była zimniejsza niż wszystkie inne. Bardziej tragiczna. Samotna.

     Spojrzał na swoje dłonie. Drżał. Bał się o Inuiego jak diabli. Bał się, aż w tylnej kieszeni spodni przygotował sobie fajki. Zajara, jak tylko go ogarnie. Inui siedział w przedpokoju na podłodze ze zgiętymi kolanami i rękoma luźno puszczonymi wzdłuż ciała. Wpatrywał się w swoje czarne szpilki i czekał na Koko. Czekał na Koko, czekał na ukojenie, czekał na śmierć.

– Choć odrobinę lepiej? – zapytał, pochodząc do blondyna i założył za ucho kosmyk słomianych włosów.

– Odrobinę – odpowiedział zdartym głosem, przyglądając się, jak Koko sciągał mu szpilki i zdejmował z ramion bordową marynarkę.

– Nie ćpaj więcej, gdy nie ma mnie obok. – Spojrzał na sekundę w jego seledynowe oczy, łapiąc go za talię i rozpinając gorset od tyłu.

– Ćpałem, bo zniknąłeś.

– Ty zniknąłeś, ja... – zaczął, ale nie sposób było dokończyć. Zabrakło mu słów. – To była tylko chwila, gdy pozwoliłem się jej dotykać.

– Jasne.

Westchnął przeciągle, wstając na równe nogi, choć nieco chwiejnie. Wypił trochę — sam nie pamiętał do końca ile, ale więcej niż drinka czy dwa. Przeczesał włosy dłonią, przyglądając się leżącemu na podłodze chłopakowi. Boże, kiedy zdołał zaćpać się na tyle, by własne ciało odmawiało mu posłuszeństwa?

– Dam ci te Xany – wyszeptał, odwracając od niego zamglony wzrok i zostawił go samego w przedpokoju. Nie pierwszy i nie ostatni raz tak było — samotnie. Podał Inuiemu szklankę wody i dwie tabletki, ale ten ani drgnął, nie biorąc nic z tych rzeczy w ręce. Westchnął. – Inupi, nie zachowuj się jak dziecko – jęknął, widząc jego niezmieniającą się reakcję. – W porządku...

Zgięte w pół nogi blondyna wyprostował, siadając na jego biodrach. Blisko niego. Blisko jego krocza. Odłożył szklankę na podłogę i ujął podbródek Inuiego w delikatną dłoń, podnosząc ku górze i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. Były przekrwione i zmęczone, w kącikach odciśnięte od wielkiego płaczu. Chciał wyrwać się z dłoni Koko, ale ten przytrzymał jego buzię.

– Ile ty masz lat, do cholery – podniósł głos, a Inui wzrokiem uciekł za niego. Sam nie wiedział, czego szukał.

– Nie krzycz – odpowiedział prawie że szeptem, niewyraźnym spojrzeniem omijając jego sylwetkę.

– Nie krzyczę przecież.

     Setki sekund przyglądał się jego zranionej, porcelanowej buzi i rozmazanemu makijażowi. Jasnym rzęsom, szklanym oczom. Nie mógł się na niego napatrzeć. Piękny. Położył sobie na języku tabletki, które przygotował dla chłopaka, i szybkim ruchem założył kosmyk opadających na twarz, słomianych włosów za ucho. Z dłonią na dole jego podbródka, przysunął się biodrami najbliżej, jak tylko mógł, i pocałował go ujmująco.

     Usłyszał jedynie zaskoczony jęk i zaraz drobne drżenie ciała blondyna. Dłonią na jego buzi otworzył mu usta szerzej, językiem oddając tabletki i własną ślinę. Delikatnie, żeby się nie zakrztusił. Wolno skończył, łapiąc za szklankę wody i przystawił ją do ust Inuiego. Przechylił, by wziął dwa łyki, choć niedokładne, bo zaraz po brodzie strumieniami spłynęły mu krople wody. Odstawił naczynie, rękawem koszuli wycierając jego buzię.

I przyjrzał mu się. Jego rozpalonej, zaćpanej twarzy. Oczom, które krzyczały, wrzeszczały o szczęście czy odrobinę spokoju, a które były też tak okropnie wyciszone. Milczące po grób. Znów go pocałował. Zachłannie, mokro, czując jak nie nadążał. Dłonie ułożył na ramionach Inuiego, trąc słabe ciało przez materiał i poprawił się na jego biodrach. Nie mógł być już bliżej, zrobił to, żeby go napalić.

Królestwo Samotnych Dusz ||Kokonui|| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz