~*~ Sobota 24 grudnia ~*~

993 52 109
                                    

W sobotę rano w domu Jeong-guka panował jako taki spokój. Zjedli z mamą, tatą i babcią śniadanie, a potem przyjechała siostra z mężem i dzieciakami i już przestało być spokojnie, a w miarę, jak zbliżało się popołudnie, dodatkowo zrobiło się nerwowo. Wiele rzeczy wciąż było niegotowych do świątecznej kolacji i wszyscy zaczęli się uwijać jak w ukropie. W kuchni Jeong-guk szykował z mamą i siostrzeńcami pierożki. Tata przytaszczył choinkę, a Che-ran z mężem, szukali na strychu ozdób, kłócąc się przy tym tak głośno, że na samym dole w kuchni było ich słychać. Za oknem śnieg padał gęsto, przykrywając grubą pierzynką ogródek, gdy do drzwi rozległo się pukanie.

— To Mikołaj!

— Mikołaj! — wrzasnęły dzieciaki chórem i zerwały się z miejsca.

Jeong-guk wstał od stołu i wytarł nerwowo ręce w fartuch. Wiedział, że to nie Mikołaj. Ojciec jeszcze się przecież nie przebrał i było za wcześnie.

— To nie Mikołaj, tylko pani Park — próbował uspokoić dzieci. — Róbcie z babcią pierożki, a Mikołaj na pewno do was przyjdzie — obiecał, ale one nie chciały słuchać.

— Pani Park!

— Pani Park! — darły się wniebogłosy i zaczęły ścigać z nim w stronę drzwi.

Uwielbiały sąsiadkę, bo zawsze przynosiła im słodycze i piekła najlepsze cisto świąteczne, jakie kiedykolwiek każde z nich jadło.

— To ja dostanę największy kawałek ciasta, zobaczycie — przedrzeźniał siostrzeńców Jeong-guk.

Dopadł drzwi pierwszy i szarpnął za klamkę z szerokim uśmiechem, żeby przywitać ulubioną sąsiadkę.

Kiedy je otworzył, oniemiał. Uśmiech z jego twarzy wyparował w mgnieniu oka. Na progu stał Tae-hyung. Jak zwykle w eleganckim płaszczu i skórzanych rękawiczkach z nosem zaróżowionym od mrozu, wyglądał jak nierzeczywista zjawa, otoczony wirującymi wokoło płatkami śniegu. Na szyi miał przewieszony czerwony szalik, który od niego dostał, a zapach jego perfum niósł się w powietrzu, choć było mroźno.

Dzieciaki dobiły jedno po drugim do nóg Jeong-guka, niemalże go nokautując i spojrzały na przybysza.

— Eeee to akwizytor — jęknął najstarszy, po czym zawrócił pozostałą trójkę. — Chodźcie, wracamy do kuchni. Wujek szybko się z nim rozprawi.

Nastała cisza. Śnieg prószył wciąż z nieba gęsto i zapowiadało się na śnieżycę, a Tae-hyung stał i patrzył na Jeong-guka, jakby odjęło mu mowę.

— Cześć JK — przywitał się w końcu niepewnie.

— Cześć — odpowiedział mu tym samym Jeong-guk. — Co tu robisz? — zapytał i rozejrzał się wokoło, jakby kogoś jeszcze szukał. — Jak się tu znalazłeś?

— Przyjechałem. Nam-joon podał mi adres. Chciałem porozmawiać — wytłumaczył szybko Tae-hyung. — Masz chwilę?

Jeong-guk drgnął jak oparzony. Nie miał ani jednej. Obejrzał się za siebie.

— Tak, ale...

— Ale? — zapytał ze strachem Tae-hyung. — Jeśli nie chcesz, to powiedz, wiem, że jesteś na mnie zły...

Jeong-guk syknął zirytowany i przewrócił oczami.

— Wcale nie jestem zły i chcę... — stęknął niecierpliwie, a w głowie szybko przeanalizował sytuację. — Tylko chodzi o to, że nie mogę teraz wyjść, a jeśli ty wejdziesz, to nie będziemy mieli sposobności porozmawiać, bo tu jest pełny dom ludzi i mam kupę roboty — wytłumaczył.

His red scarf || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz