~*~ Piątek 23 grudnia ~*~

514 45 65
                                    

Rano Tae-hyung znów pojawił się w biurze przed świtem. Z podkrążonymi oczami, bo nie spał pół nocy, przesunął biurko, żeby mieć je na oku i czekał najpierw do ósmej. Potem do ósmej piętnaście, a gdy wybiła dziewiąta, wiedział, że Jeong-guk już nie przyjdzie. Wpatrywał się do południa w opuszczone biurko w lobby przez otwarte drzwi gabinetu i jeszcze się łudził, że może zadzwoni. Sam dzwonił kilka razy, ale przekierowywało go do poczty głosowej. Nie nagrał się, bo nie umiał wykrztusić z siebie słowa. Właściwie to nie wiedział nawet, co mógłby powiedzieć. Poza tym tak przez telefon to przecież tak bezdusznie, jak przez komunikator w biurze. Potem popołudniu, gdy rozpoczęło się spotkanie świąteczne, wciąż spoglądał w stronę wejścia, licząc, że przyjdzie w tym swoim czerwonym szaliku, czarnej za dużej kurtce puchowej i z tym szerokim uśmiechem. Nic z tego. Nie przyszedł. Przyszedł za to ktoś inny i usiadł koło niego.

— Cześć Tae-hyungie — powiedział szyderczym tonem i uśmiechnął się jak zwykle zadowolony z siebie.

Ji-min.

Ubrany w elegancki, granatowy garnitur rozwalił się na krześle i rozejrzał wokoło.

— Po co tu przyszedłeś? Nie jesteś pracownikiem — burknął na niego Tae-hyung.

— Twój ojciec mnie zaprosił, więc jestem — odpowiedział z prostotą Ji-min. — Nie ma tu tego twojego ładniutkiego asystenta? — zapytał, błądząc wzrokiem po sali restauracji. — Chętnie złożyłbym mu życzenia — wymruczał nikczemnie. — Może udałoby mi się wepchnąć go pod jemiołę? — żartował w najlepsze, ale Tae-hyung milczał, zaciskając zęby ze złości.

Ji-min to spostrzegł i szturchnął go w ramię.

— No już się tak nie piekl, bo ci żyłka w tyłku pęknie — zakpił. — Widzę, że tobie też się spodobał, obiecuję, że nie będę go zaczepiał — przyrzekł, ale Tae-hyung nie był skory, żeby mu uwierzyć i teraz chyba się nawet cieszył, że Jeong-guka tu nie ma. — To co? Skoro urządziłeś przyjęcie świąteczne, to może jednak polecisz z nami na te Malediwy? — zapytał kpiąco. — Mama kupiła w tym roku mikołajową czapkę też dla ciebie.

Tae-hyung zastygł w bezruchu, oniemiały, a następnie wlepił w niego swoje brązowe oczy.

— W tym roku? — zapytał oszołomiony. — Co chcesz przez to powiedzieć? — zadał kolejne pytanie, ale już domyślał się odpowiedzi, a zimny paraliżujący dreszcz przemknął mu przez plecy.

To nie mogła być prawda.

— Noooo pomyślała, że skoro urządziłeś przyjęcie świąteczne w firmie, to w końcu zaczniesz je z nami obchodzić. Fajnie, że w tym roku na Malediwach, nie? Tak inaczej. Bez śniegu, na plaży w upale. Dziś w nocy wylot. Jesteś spakowany?

Tae-hyungowi pociemniało przed oczami. Ojciec co roku wyjeżdżał na święta, żeby je spędzać z... nimi? Obchodził święta? Z Cassandrą i jej synem?

Spojrzał na ojca siedzącego za stołem naprzeciw z Cassandrą u boku. Przyjęcie skończyło się dla Tae-hyunga dokładnie w tej chwili. Wstał i wyszedł z restauracji bez słowa. Nie mieściło mu się w głowie, że przez te wszystkie lata, jakie spędził w osamotnieniu, jego własny ojciec bawił się w najlepsze z kimś innym, a jego karmił kłamstwami i tresował jak zwierzę. Za to, że był podobny do matki? Skołowany wrócił na chwilę do biura, bo w sumie to nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie miał dokąd pójść, nikomu się wyżalić. Praca była wszystkim, czym żył. Na biurku zastał gruby pakunek, owinięty niechlujnie w ozdobny, wygnieciony papier, a pod tasiemkę wsunięta była koperta. Serce podskoczyło mu do gardła, wiedział, że to od niego. Jego krzywe pismo rozpoznałby na końcu świata. Wyciągnął pospiesznie kartkę z bałwankiem z koperty, uśmiechnął się do niej, a potem ją otworzył.

His red scarf || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz