~*~ Poniedziałek 19 grudnia ~*~

480 45 69
                                    

Rano w biurze sytuacja od progu stała się niezręczna. Jeong-guk zawitał w lobby ni to z uśmiechem, ni grymasem na twarzy, lekko zakłopotany, chcąc stanąć z wydarzeniami z piątku twarzą w twarz, ale tego, co na niego czekało się nie spodziewał. Uśmiech i zakłopotanie natychmiast przemieniło się w gorzki grymas.

Na biurku leżały jego spodnie z dresu poskładane w kostkę, a na nich cukrowa laseczka, którą powiesił Tae-hyungowi na monitorze. Ale nie to było najgorsze, a zamknięte drzwi i przesunięte biurko z powrotem w miejsce, w którym stało kiedyś.

Spojrzał na nie i wiedział, co to oznacza. Oklapł na krzesło i zrezygnowany patrzył przez chwilę na rzeczy położone na blacie. To było wystarczająco wymowne, żeby zrozumieć, że to, co wydarzyło się na imprezie, nie miało prawa się wydarzyć. Z dudniącym z żalu sercem siedział tak jeszcze jakąś chwilę, a potem rozebrał kurtkę i szalik, zabrał się za pracę. Nie poszedł się przywitać, a kawę z piankami wyrzucił do kosza stojącego obok. Nie było sensu mu jej zanosić. Potem drżał na całym ciele, ilekroć usłyszał jakiś ruch lub szelest za drzwiami, bo nie wiedział czego się spodziewać i jak wobec tego zachować.

Tae-hyung z kolei po drugiej stronie drzwi doskonale słyszał, że Jeong-guk się zjawił, ale nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy. Był zły na siebie, że dopuścił do takiej sytuacji i jest takim tchórzem, ale...

Czy ja właśnie nie taki byłem przez całe życie? — wytknął sobie w myślach i zabrał się za pracę. Ona przyniosła mu trochę ukojenia. Powrót do stanu sprzed „tego wszystkiego" był druzgocący. Miał mnóstwo zaległych maili jeszcze z piątku, a potem z soboty, którą spędził w łóżku, lecząc kaca i myśląc wciąż o Jeong-guku, nie mówiąc o tym, że dziś zwyczajnie zaspał i wpadł do biura pięć minut przed siódmą, co nie zdarzyło mu się już od dawna. Ojciec od świtu zadręczał go telefonami, dopytując o zaległości i oczywiście nie omieszkał mu wytknąć, że sobie nie radzi i ma złą organizację pracy. W końcu jednak musiał się skonfrontować z sytuacją. Nie mógł przecież do świąt siedzieć zamknięty w gabinecie. Wstał i wyszedł do lobby.

— Dzień dobry — bąknął tylko do Jeong-guka i zastygł w bezruchu przy jego biurku.

Nie patrzył na niego, a na jego twarzy malował się grymas. Zobaczył w śmietniku kawę z piankami i zrobiło mu się strasznie żal, ale szybko odepchnął go od siebie. Nie po to tu przyszedł.

Jeong-guk wpatrywał się w jeden punkt na monitorze i milczał. W sumie to nie musiał nic mówić. Wszystko było jasne. Na imprezie, gdy się pocałowali, potem było jakby normalnie, znów się śmiali i nawet odwiózł go do domu taksówką, ale cały weekend się nie widzieli i teraz ciężko było im na siebie spojrzeć, bo najwidoczniej coś się Tae-hyungowi odwidziało. To było trudne. To milczenie, brak kontaktu wzrokowego i nawet głupie „dzień dobry", brzmiało jakoś tak idiotycznie.

— JK... — zaczął odważnie Tae-hyung, ale głos mu drżał i stracił całą odwagę. Westchnął zirytowany na samego siebie. — Chciałem cię przeprosić za to, co stało się w twoim mieszkaniu.

Jeong-guk po tym surowym poranku już się tego spodziewał, ale mimo to poczuł, że za chwilę zemdleje.

— Wiem — zatrzymał go szybko. Wszystko, o czym myślał przez cały weekend, prysło jak bańka mydlana. — Byłeś pijany, rozumiem, ja też cię przepraszam, to nie było moim zamiarem, nie planowałem tego, żebyś sobie nie pomyślał — próbował się wytłumaczyć. Słowa plątały mu się w głowie i plótł trzy po trzy, byleby pleść. — Nic się nie martw, nikomu nic nie powiem, nie mam zamiaru tego wykorzystywać ani nic podobnego — zapewnił, wiedząc jakie doświadczenia w przeszłości miał Tae-hyung.

Tae-hyung musiał przyznać sam przed sobą, że przeszło mu to przez myśl, ale potem skarcił sam siebie. Znał go już przecież na tyle, żeby wiedzieć, że to nie jest ten typ człowieka. Jeong-guk był prawdomówny, nieco nawet naiwny życiowo, a nie cwaniak i krętacz. W sumie to bolały go te słowa. Bolało go, że tak o tym wszystkim pomyślał.

— Możemy o tym zwyczajnie zapomnieć? — wysunął propozycję.

Jeong-guk uniósł głowę i spojrzał na niego.

— Zwyczajnie? Umiesz tak? Chcesz tego? — zapytał w desperacji i w sumie to już nie wiedział, co mówi.

Zwyczajnie zapomnieć to można, gdy się człowiek potknie na ulicy, a nie gdy kogoś pocałuje — pomyślał, ale cóż więcej mógł zrobić? Uciekł wzrokiem z powrotem na blat biurka. Miał ochotę wykrzyczeć mu, że on wcale nie chce i wcale tej sytuacji nie rozumie i żąda wyjaśnień. Co stało się nie tak? Nie całuje się kogoś, a potem odwraca kota ogonem. Nawet jeśli było się pijanym.

— A ty nie? — zapytał zdziwiony Tae-hyung.

On też wcale tego nie chciał, ale sytuacja nie zostawiała mu wyboru. Miał na głowie wielką korporację, oddech ojca czuł na karku, a do tego ścigała go Cassandra i jej synalek Ji-min we względach u ojca. Nie mógł sobie pozwolić na „romans" z podwładnym. To było niedopuszczalne.

— Nie, nie... oczywiście, że chcę — skłamał Jeong-guk i krążył nerwowo wzrokiem po blacie biurka.

W duszy już płakał w poduszkę. Serce w piersi pędziło mu z tak zawrotną prędkością, że miał wrażenie, że za chwilę dostanie zawału.

Tae-hyung pokiwał głową przytakująco.

— Nie mogę... nie chcę... żebyś... sobie pomyślał... — stękał, próbując chyba coś wytłumaczyć, ale obaj wiedzieli, że to nie ma sensu.

Jeong-guk zrobił dokładnie tak samo. Pokiwał głową przytakująco.

— Nie tłumacz, przecież to oczywiste, ja też nie chcę i nie mogę... — urwał, bo w sumie to nie wiedział, co niby Tae-hyung chciał powiedzieć dalej, ale z całą pewnością on sam nie chciał tego ani powiedzieć, ani w zamian usłyszeć.

Nie chciał usłyszeć, że jest niewystarczający. Za mało wykształcony. Za mało ambitny i zwyczajnie za biedny dla kogoś takiego jak Tae-hyung. Niby kim miałby dla niego być? Owszem, mógł być dobrym kumplem na chwilę, na lodowisko, na spacer po jarmarku, bezczelnym asystentem z programu świątecznego, epizodem, o którym szybko po świętach zapomni, ale kimś więcej? W życiu. Nie dla kogoś takiego jak Tae-hyung. I teraz boleśnie zdał sobie z tego sprawę. Tae-hyung zawsze BYŁ poza zasięgiem. Zawsze. A to, co powiedział po pijaku, było tylko kłamliwym bełkotem. Czuł się przez niego wykorzystany. Oszukany. I chciał to uczucie od siebie odepchnąć.

— Jesteśmy dorośli. Takie rzeczy się zdarzają, prawda? — zadał pytanie, ale sam nie wiedział, co chciał usłyszeć w odpowiedzi.

Chyba tobie, bo nie mi — zadrwił w myślach Tae-hyung, ale zamiast powiedzieć to głośno, tylko pokiwał głową twierdząco.

Ależ ze mnie naiwniak —karcił sam siebie w myślach Jeong-guk. — Jak mogłem powiedzieć mamie, że nie przyjadę na święta — wyrzucał sobie. Ale prawdą było, że zrobiłby tak, gdyby tylko Tae-hyung kiwnął na niego palcem. Zakochał się w nim. Zakochał się w swoim szefie jak jakiś głupi.

🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟🎄🌟

No i Tae-hyung wszystko zrąbał 😫

Oj czekaj Tygrysie, jeszcze będziesz płakał! Gwarantuję! Już ja się o to postaram^^ Nie, żebym była mściwa😏, ale nie byłoby przecież opowiadania świątecznego, gdyby Scrooge nie dostał nauczki, nie? 😏 Skoro JK sobie z nim nie poradził, to ja wkraczam do akcji 😁

Do jutra!

Sev.

Sev

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
His red scarf || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz