~*~ Poniedziałek 12 grudnia ~*~

471 47 91
                                    

W poniedziałkowy poranek Jeong-guk zawitał do biura o punkt ósmej z kolejnym kubkiem gorzkiej kawy w ręce. Przemyślenia z pociągu zepchnął na tył głowy i przybrał maskę obojętności, jak życzył sobie tego Tae-hyung.

— Dzień dobry — powiedział mimo wszystko pogodnym głosem i zadowolony z siebie, bo w końcu udało mu się nie spóźnić.

Postawił kubek z kawą tuż przed nim, a Tae-hyung skrzywił się, gdy ją zobaczył. Spojrzał w górę i chwilę się nad czymś zastanawiał. Na pierwszy rzut oka był jakiś inny. Ubrany... w sweter, co prawda nie świąteczny, ale bordowy, o grubym splocie, spod którego wystawał biały kołnierzyk koszuli, wyglądał jak ze świątecznej reklamy kawy Jacobs.

— Coś nie tak? — wzdrygnął się Jeong-guk.

Już czuł zimny pot na plecach, że znów popełnił jakąś gafę, ale Tae-hyung pokręcił głową przecząco.

— Nie, nie, tylko... — urwał speszony. — Mógłbyś pójść po kawę raz jeszcze? — zapytał niepewnie.

Jeong-guk zamrugał powiekami zaskoczony.

— Czy z tą kawą jest coś nie tak? To jednak nie taka? Przepraszam, ale chyba się pogubiłem, jaką w końcu lubisz...

— Taką z piankami — przepchnął przez gardło Tae-hyung i uciekł wzrokiem.

Przez ciało Jeong-guka przepłynęła fala nieokiełznanej radości i już nie umiał utrzymać maski obojętności na twarzy. Uśmiechnął się chytrze.

— A jednak — powiedział zadowolony.

Tae-hyung zmierzył go chłodnym spojrzeniem, a on zaczął się wycofywać z gabinetu.

— Już mnie nie ma, za sekundę wracam, dosłownie piętnaście minut i jestem — zapewnił z szerokim uśmiechem i zniknął.

Tae-hyung uśmiechnął się sam do siebie i wrócił do pracy. Kilkanaście minut później, Jeong-guk istotnie pojawił się w wejściu. Znów w tym czerwonym szaliku i szerokim uśmiechem oraz kubkiem w kształcie Mikołaja w ręku, a w nim górą kolorowych, słodkich pianek.

— Jestem! — wrzasnął tak, że słyszał cały budynek, ale Tae-hyung o dziwo już nie podskoczył na krześle, jak zazwyczaj.

Chyba nawet czekał na ten okrzyk. Zatopiony gdzieś w odmętach swoich myśli skupionych na tym, co ojciec opowiedział mu o jego matce, jedynie zerknął na kawę, a potem na niego.

— Dziękuję Jeong-gukie — odpowiedział jak w transie, złapał za kubek i upił jej spory łyk. — Dobra. Słodka — powiedział z zadowoleniem.

Potem się uśmiechnął, oblizując wargi, a Jeong-guk stał jak wmurowany w ziemię. Serce zaczęło mu łomotać w piersi.

— Coś jeszcze? — zapytał Tae-hyung, spoglądając na niego w górę z uniesionymi brwiami.

— Jeong-gukie? — zapytał bezwiednie z niedowierzaniem.

Tae-hyung obudził się z letargu, jak za pstryknięciem palców i uciekł spojrzeniem do kubka z kawą, jakby to była jej wina, że mu się wymsknęło.

— Tak powiedziałem? — zapytał speszony. — Niemożliwe, musiało ci się przesłyszeć — wyparł się od razu.

— Dobrze słyszałem — powtórzył Jeong-guk i uśmiechnął się nikczemnie. — Powiedziałeś Jeong-gukie.

Tae-hyung zrobił minę obrażonego pięciolatka.

— Chyba zgłupiałeś — bronił się zawzięcie.

Zbyt zawzięcie, żeby Jeong-guk mu uwierzył.

— Czyżbyś mnie polubił? — zakpił i trącił go w ramię.

His red scarf || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz