Dwudziestego drugiego grudnia po raz pierwszy od kilku tygodni oficjalnie umierałam ze zmęczenia. Przeżyłam prawdopodobnie najgorszy tydzień swojego życia, a niczego nie ułatwiały mi świąteczne przygotowania.
Uzbrojona w świąteczny sweterek z reniferkiem i kubek termiczny wypełniony piernikowym latte, przemierzałam szkolne korytarze w poszukiwaniu swojego najlepszego przyjaciela —Noego.
Noe Lovell był jedną z trzech osób, które znałam od piaskownicy i jedyną do której odzywałam się na co dzień. Uwielbiałam jego poczucie humoru, sposób traktowania mnie i nastawienie do życia. Nigdy nie pożałowałam ani jednego dnia naszej przyjaźni, a blondynowi na zawsze przypisałam moje prywatne zbiorniki ze spokojem, do których udawałam się za każdym razem, kiedy mi go brakowało. Kochałam go najmocniej na świecie, był dla mnie jak starszy brat, którego zawsze bardzo chciałam mieć.
Tego dnia pojawiłam się w szkole tylko na trzy godziny z racji, że musiałam zaliczyć test z algebry. Nie widziało mi się wchodzić w nowy rok z jedynką w dzienniku, to psułoby moje pozytywne nastawienie na nowy semestr.
Po dłuższych poszukiwaniach, kiedy Lovell nadal nie stanął na mojej drodze, zrezygnowana podreptałam samotnie pod klasę Pani Montgomery. Do rozpoczęcia poprawy miałam jeszcze przynajmniej dwadzieścia pięć minut, dlatego rozsiadłam się na jednej z ławek i ze swojej czarnej torebki wyciągnęłam telefon.
Oparłam głowę o chłodną ścianę i delikatnie przymknęłam oczy.
Tak, Hollin Lexinton zdecydowanie była zmęczona.
Złote dziecko Lexintonów i The Calhoun High School oficjalnie wyładowało wszystkie swoje baterie i pokłady cierpliwości. Gdyby nie fakt, że znajdowałam się w niezbyt komfortowych warunkach, to z całą pewnością bym wtedy płakała.
Sytuacji nie poprawiała również wiadomość, którą otrzymałam poprzedniego dnia wieczorem, od jednej z koleżanek z mojego rocznika.
Odblokowałam ekran telefonu po raz setny i nacisnęłam aplikację messengera. Wciąż nie wierzyłam, że była na tyle okrutna, aby wykrzesać z siebie równie obrzydliwe określenia i przypisać je do mojej osoby.
Stephanie:
Jeśli jeszcze raz zobaczę, że się przy nim kręcisz dziwko, to wyrwę wszystkie kłaki z Twojego obrzydliwego łba. Kiedy dotrze do Ciebie w końcu, że Van Dorsen jest mój? Nie masz prawa nawet na niego patrzeć.
Stephanie:
Jak mógłby w ogóle chcieć spojrzeć na kogoś takiego jak ty, inaczej niż z litości? Nie zasłużyłaś na to, aby oddychać tym samym powietrzem co on.
Przygryzłam wargę i pokręciłam głową z dezaprobatą. Przecież nie mogła mówić poważnie, nie byłaby zdolna do czegoś takiego.
William van Dorsen od zawsze przysparzał mi całe mnóstwo problemów. Był rok starszym ode mnie synem Senatora stanu Nowy Jork, który ku mojej rozpaczy oprócz sprawowania pieczy nad stanem, w którym przyszło nam mieszkać, przyjaźnił się z moim ojcem od kołyski.
CZYTASZ
Christmas Anthology
RomanceŚwięta to najpiękniejszy okres w roku. Pozwól, byśmy dodały do niego jeszcze odrobinę magii. Antologia świąteczna.