Rozdział 1

483 28 1
                                    

Neteyam

Uciekając ze statku wraz z Pająkiem i Lo'akiem zostałem ciężko ranny. Z pomocą brata dostałem się na kamienie. Nic później nie pamiętam, więc pewnie zemdlałem, ale obudziłem się w wiosce Metkayina. Był przy mnie Aonung i jego matka Ronal i parę innych na'vi których nie pamiętam. Wszystko mnie bolało, co chwilę traciłem przytomność. Wyczułem że coś przepasa mi klatke. Dostałem też jakiś naparów i bolało mnie mniej. Nadal byłem mało przytomny.

Obudziły mnie objęcia matki, płakała, przytuliłem ją później dołączył do na Lo'ak, Kiri, Tuk i tata.
-Sully trzymają się razem-wyszeptałem.
Byłem słaby ale na tyle silny by cieszyć się że jestem z rodziną.

Pomimo że nie chciałam poszedłem spać. Nie wiem ile spałem, dla mnie to było parę minut, ale sądząc po tym że gdy się obudziłem było ciemno to spałem cały dzień. Byłem na tyle silny by usiąść i dowiedzieć się gdzie jestem, byłem w naszym marui, mama siedziała nad ogniem tyłem do mnie i coś gotowała. Postanowiłem się nie odzywać tylko z powrotem się położyć i myśleć nad tym co się wydarzyło.
Usłyszałem że ktoś wchodzi, to była resztą naszej rodziny, usiadłem by pokazać że jestem przytomny. Od razu mnie zauważyli. Przytulił mnie, nie pytali mnie o nic, wiedzieli że nic nie pamiętam, ja natomiast miałem mnóstwo pytań. Zjedliśmy kolację.

Po kolacji przyszła Tsahik, czyli Ronal, była duchową przywódczyni, jak babcia. Przyszedł z nią Aonung, zdziwiłem się. Zadawała mi pytania typu co mnie boli jak się czuje. Bolało ale nie na tyle żeby nie móc się ruszać. Dostałem jakieś zawiniątka z wodorostów które miały mi pomóc. Pomagały, ale sprawiały że chciało mi się spać.

Spałem, jadłem, dostawałem lekarstwa i znowu spałem. Tak przez parę dni. Przez ten czas dowiedziałem się co się stało. Zostałem postrzelony, pocisk trafił blisko serca ale na tyle daleko że miałem szanse przeżyć. Do wioski dotarłem dzięki Aonungowi i Tsireyi. Zostałem opatrzony i na szczęście wszystko dobrze się przyjęło więc zaczęły mi wracać siły. Tuk mi też powiedziała że Aonung się o mnie martwił, to było dziwne nie mam z nim dobrego kontaktu.

Sił mi przybywało, nie mogłem jednak wychodzić dalej niż na brzeg naszego marui, gdy zdjęto mi opatrunek w miejscu gdzie wbił mi się pocisk została dziwna blizna, była ona nie duża, wklęsła i była znacznie jaśniejsza od moich innych blizn. Podobała mi się, to była pamiątka na zawsze.

Całe moje leczenie trwało 2miesiace, długo, a ja cały ten czas przesiedziałem w domu. Gadałem z mamą, Tuk, Kiri, ale czasem byłem sam. Mało gadałem z Lo'akiem, wydawało mi się że mnie unika, nie rozumiem dlaczego.

Mogło by tak być /Avatar / A+NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz