Rosa. Johnny the Savior - czyli Johnny Wybawiciel

105 7 11
                                    

Po przyjeździe w góry zjedliśmy pyszne śniadanie u podnóża Tatr. Po południu udaliśmy się na zajęcia ze sztuki poruszania się w terenie. Godzinami słuchaliśmy nudnych wykładów o wyznaczaniu kierunków geograficznych, sposobach odczytywania mapy, oznakowaniu szlaków itp. Kurs był niezbędny, bo następnego dnia czekała nas wyjątkowo trudna wyprawa. Wybieraliśmy się do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Atrakcją wycieczki i pewnym utrudnieniem był marsz w kilkuosobowych grupach, bez przewodnika oraz bez opiekuna. Ja, Inka i Rita miałyśmy iść razem.

Tuż o wschodzie słońca zameldowałyśmy się przy wejściu na trasę do Morskiego Oka. Pomimo nocnych opadów, zapowiadał się piękny czerwcowy dzień. Stąd wycieczki szkolne, rodziny, amatorzy i zawodowi bushcrafterzy ruszyli tłumnie, by zdobywać szczyty. Przewodnik pozbierał komunikatory, przejrzał plecaki i pozbawił nas wszelakiego sprzętu elektronicznego, następnie porozdawał archaiczne mapy z papieru i jeszcze raz wytłumaczył zasady poruszania się po górach.

- Młodzieży - zwrócił się do nas nauczycielskim tonem - to jest wyprawa survivalowa, więc mapa i logika powinny wam wystarczyć. Najpierw ruszam ja, z panią Klark. Za nami idą kolejne grupy, które będzie wypuszczał pan Nestor. Maszerujemy w piętnastominutowych odstępach. Czy są jakieś pytania?

- Tak - odezwał się Leon - Co mamy zrobić, jak zgubimy się na szlaku?

- Chłopie, widzisz te tłumy?

Przewodnik wskazał na wchodzących do parku turystów.

- Tak.

- Jak się zgubisz, to zapytaj o drogę - odpowiedział lekko prześmiewczym tonem.

Nikt już nie zadawał pytań. Ruszyliśmy dopiero po godzinie, od wymarszu pierwszego zespołu. Johnny, Mark i Leon mieli iść za nami. Część trasy pokonaliśmy w towarzystwie licznych turystów. Po jakimś czasie zostawiliśmy ruchliwy szlak na Morskie Oko i zapuściliśmy się w gęsty las, który dawał upragniony cień. 

- Rita, czy idziemy zgodnie ze szlakiem - zagadnęłam koleżankę.

Jej zadaniem było monitorowanie postępów wyprawy na mapie. Bardzo przejęła się swoją rolą i nikt nie mógł nawet spojrzeć na kawałek papieru.

- Chyba - odpowiedziała niepewnie.

- Jak to ,,chyba"? - Zapytała ją podenerwowana Inka.

Wciąż nie mogła wybaczyć Ricie, że rzuciła ją butem. Dziewczyna obróciła w dłoniach mapę, rozprostowała ją i po raz kolejny sprawdziła trasę.

- No tak.

Gdy odwróciła się, Inka pokazała jej język. Powstrzymałam śmiech i zmieniłam temat, by rozładować napiętą sytuację. Po kilku godzinach zaleźliśmy się w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Zameldowałyśmy się w schronisku i rozejrzałyśmy po okolicy. Widok zapierał dech w piersiach. Majestatyczne szczyty malowniczo prezentowały się w promieniach górującego słońca. Wydawały się takie bliskie i dostępne, choć w rzeczywistości były dalekie i nieosiągalne. Przepakowałyśmy plecaki, uzupełniłyśmy zapas wody i ruszyłyśmy dalej. 

Wczesnym popołudniem zorientowałam się, że na szlaku, którym podążałyśmy, nie było ludzi. Do tego wydeptana przez turystów ścieżka praktycznie zniknęła. Poza tym ciągle natykałyśmy się na osuwiska kamieni, które trzeba było omijać szerokim łukiem. Zaczęłam się martwić. 

- Rita, jesteś pewna, że idziemy w dobrym kierunku? - Zagadnęła ją Inka. 

Musiała najwyraźniej podzielać moje obawy.

- Oczywiście, nigdy bym się nie zgubiła - oznajmiła pysznie.

- Pokaż mapę.

- Ani mi się śni.

Johnny i RosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz