Rosa. Groźba, nie prośba

82 5 19
                                    

Od straszliwych wydarzeń w moim ogrodzie minęło sześć długich lat. Przez cały ten czas nie było dnia, w którym nie myślałam o Johnnym. Wciąż wracałam wspomnieniami do wspólnie spędzonych chwil. Nadal bowiem kochałam go szaleńczą miłością, która przytrafia się człowiekowi tylko raz w życiu. Uczucie te skryłam jednak głęboko na dnie serca, przywdziewając maskę obojętności. Przed rodzicami i przyjaciółmi udawałam, że wszystko wróciło do normy. W gruncie rzeczy nie mogłam się pozbierać. Z uwagi na Wawelskich, nigdy nie próbowałam skontaktować się z Johnnym. Zresztą w tej kwestii miałam ułatwione zadanie, ponieważ wyjechał do Anglii zaraz po naszym rozstaniu. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że znienawidził mnie do szpiku kości i nie chciał mnie znać. Nasi wspólni znajomi pozostali ostatnią rzeczą, która łączyła nas razem. Mark wyruszył za Johnnym na studia prawnicze do Oxfordu, a Leon i Inka zostali ze mną w Poznaniu. Razem ukończyliśmy prawo z wyróżnieniem i od jakiegoś czasu stawialiśmy pierwsze kroki na drodze zawodowej. Zatrudniłam się w jednej z najlepszych kancelarii radcowskich w mieście, tylko dlatego, że popołudniami udzielała porad biednym z dzielnicy, w której kiedyś mieszkał Sullivan. Inkę wziął pod swoje skrzydła Borys. Natomiast Leon pracował do Johnnego. Johnny jakiś czas temu przejął firmę po swoim wuju i ściągnął go. Po wyjeździe Sullivana okazało się, że był długo poszukiwanym spadkobiercą niejakiej rodziny Rostów i zarazem siostrzeńcem jednego z najbogatszych Anglików. Podobno przyjął po swoim wuju tytuł lorda i z powodzeniem rozwijał korporację prawniczą. 

Kiedy podjechałam pod dom Inki, przestałam myśleć o przeszłości. Poprawiłam makijaż i przybrałam lekki uśmiech na twarzy. Nie chciałam, by przyjaciółka widziała mnie smutną, ponieważ przyjechałam porozmawiać o jej ślubie. 

- Rosa, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę - przywitała się, po czym rzuciła mi się na szyję. Miałam wrażenie, że lada chwila się rozpłacze.

Jej zachowanie było dziwne, bo ostatnio promieniała szczęściem. Już za kilka dni, w jedno z czerwcowych popołudni, miała poślubić miłość swojego życia, Borysa Zarembę. Dziś jednak brakowało jej wesołości. 

- Oj, widzę, że jakieś rozterki weselne cię dopadły -  odezwałam się do niej.

- Och, Rosa i to jakie - przyznała poruszona.

- O co chodzi?

- Wiesz, że mam siedem druhen, w tym ciebie. Poprosiłam, żeby uszyto wam sukienki w siedmiu różnych kolorach, bo chciałam byście stworzyły tęczę.

- Nic dziwnego, skoro Borys oświadczył ci się przy wodospadzie Niagara i właśnie wtedy pojawiła się tęcza. Po prostu nie mogło być inaczej - skomentowałam jej decyzję z lekkim rozbawieniem.

- No tak. Kłopot w tym, że nikt nie chce założyć żółtej kiecki, bo to podobno szalenie niemodny kolor. 

- I?

- Pomyślałam, że ty będziesz na tyle odważna, by wcisnąć ją na siebie.

- Ależ oczywiście! Jak chcesz, to włożę nawet worek po ziemniakach - zasugerowałam jej pół żartem, pół serio. 

Przyjaciółka zapiszczała radośnie, potem jednak szybko spoważniała.

- Rosa... Muszę ci coś powiedzieć - burknęła pod nosem.

- O czym?

- Borys zaprosił Johnnego na wesele i z tego co mi wiadomo, pojawi się z osobą towarzyszącą.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Mimowolnie chwyciłam złoty łańcuszek z różą, który od wielu lat spoczywał na mojej szyi, następnie opanowałam się.

Johnny i RosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz