12. „Carpe diem"

67 10 7
                                    

———————

Dwa dni wcześniej

——————

– Wyjdź – powiedział chłopak zmęczonym tonem. Nie było jednak w tym ani odrobiny stanowczości. To było bardziej jak, puste słowo, cichutka prośba.

On nigdy nie mówił w taki sposób...

W jego słowach, zawsze można było usłyszeć coś, co nie jest tylko głupim zdaniem. Ale "teraz" to nie to samo co "zawsze".O tak, zdecydowanie tak nie jest. W słowach chłopaka nie było nic. Nie było smutku, nie było żalu, stanowczości. Nie było znudzenia, ani rozbawiania. Nie było nic. I choć to było tylko jeno słowo, można było wyczytać z niego tak wiele.

To cholernie smutne co choroba może zrobić z człowiekiem.

Niektórzy ludzie marzą o śmierci. Popełniają samobójstwa i umierają, tak, jak tego chcieli.

A jak na złość, ludzie, którzy chcą żyć, chcą być szczęśliwi, mają wielki plany i ambicje – muszą umrzeć wbrew własnej woli.

Ale takie są śmierć i życie.

Życie nam daje tyle ile może, a od nas zależy, ile z niego weźmiemy. Dostajemy jak na srebrnej tacy dobro, ale też i zło, a każde z nich trzeba przyjąć, bez względu w jakich proporcjach je dostaniemy. Dobra nie zawsze jest tyle, ile pragniemy.

Za to zło i śmierć przychodzą do nas zawsze. Śmierć nie pyta się, czy jesteś gotowy. Po prostu przychodzi i zabiera cię ze sobą. Ona rządzi się własnymi prawami, albo zupełnie jest poza jakimikolwiek. Przychodzi do każdego bez względu na wiek, zdrowie i stanowisko. Odbiera nam bliskich, albo to my jesteśmy im odbierani. Śmierć przychodzi często zbyt niespodziewanie. Zbyt często do zbyt młodych ludzi. Zbyt często do tych szczęśliwych, którym dopiero co zaczęło się układać życie.

Nastolatek, który ma całe życie przed sobą...

Nawet nad nim zawisła straszna prawda, będąca równoznaczna z wyrokiem śmierci.

Kobieta spuściła wzrok i wbiła go w podłogę. Nie chciała. Nie. Nie mogła, nie umiała patrzeć w tym momencie ma swojego syna. Nie umiała patrzeć na jego cierpienie. Nie umiała znieść tego pustego spojrzenia, i tego tak cholernie pustego głosu. Miała ochotę płakać. Chciała krzyczeć, pocieszyć go, przejść przez to wszystko za niego. Ale tak się nie da. Nie da się oszukać śmierci. Nie można się przed nią ukryć. Chciała płakać. To był już tydzień. Tydzień piekła, które dopiero ma nadejść. Piekła, którego ten tydzień był jedynie przedsionkiem. Najdłuższy tydzień w jej życiu. Najdłuższe siedem dni. Dni, które teraz będą tak wyglądać codziennie.

To było okropne. Czyżby jej syn się po prostu poddał? Żadna matka nie chciałaby, by jej dziecko się kiedykolwiek poddało. Zwłaszcza on. Zwłaszcza Technoblade. Nastolatek, który miał po prostu pecha. Nastolatek, po którego przyjdzie śmierć. Nastolatek, po którego przyszła choroba. Rak. Tej przeklętej choroby nie życzyłaby wrogowi, a co dopiero własnemu synowi.

Z trudem powstrzymała w tym momencie łzy. Nie. Ona nie może płakać. Nie teraz. Musi być silna. Dla swojego kochanego dziecka.

Nie powiedziała nic. Wstała jedynie z jego łóżka, na którym siedziała i powoli podeszła do drzwi. Złapała klamkę i jeszcze raz spojrzała z bólem na syna. Nawet nie drgnął. Leżał na łóżku dokładnie tak, jak w momencie, gdy tu przyszła. Patrzył się pusto w sufit. Może liczył, że ten, spadnie na niego i po prostu to co się dzieje, będzie tylko snem, koszmarem.

Zniszczeni życiem // DSMP/Karlnap //Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz