Rozdział 34. Lorena

7.1K 295 18
                                    

Byłam przerażona, byłam w takim stanie, że nawet nie odczuwałam minusowej temperatury. Widziałam jak moi teściowie biegli w moją stronę. Daniela przybiegła do mnie i wtuliła w siebie, choć obie byłyśmy zapłakane. Mój teść zaś rozmawiał z ludźmi Dimy i strażakami. Wielki ogień unosił się, tak samo jak dym, który rozpowrzechnił się najbliższej partii miasta.

– Chodź Loreno, wejdziemy do samochodu, na nic się tu nie zdamy. Musimy czekać – kobieta musiała popchnąc mnie w stronę samochodu, bo jej słowa nie dolatywały do mnie. Nie byłam wstanie nic z siebie wydobyć.

– Jest! – usłyszałam wrzaski i pomimo wielkiego bólu opatrzonej już kostki biegłam w stronę noszy. Strażacy próbowali mnie zatrzymać, ale po chwili odpuścili. Musiałam go zobaczyć. Jego garnitur był w połowie spalony, na rękach widać było oparzenia, na szczęście twarz i szyja nie były w najgorszym stanie.  Modliłam się, by z tego wyszedł. Musiał do mnie wrócić, nie mógł mnie zostawić.

– Zabieramy go helikopterem do szpitala, panią zabierze karetka – słowa wszystkich dolatywały do mnie jak z oddali. Wycie syren, krzyki. Wszystko było dla mnie jakimś słabym koszmarem, z którego chciałam się jak najszybciej wybudzić.

W momencie, w którym zaczynałam mu ufać, coś takiego musiało się stać.

Jak przez mgłę pamiętam moment, w którym zabrano mnie karetką do szpitala. Od razu zajęli się moją nogą, którą miałam złamaną. Byłam w dobrym stanie w porównaniu do Dimy, do którego nawet nie chcieli mnie wpuścić. Miał mocne oparzenia na rękach i na nogach, o reszcie nie wiedziałam.  Nie miałam pojęcia dokładnie, którego stopnia, ale nie mogłam wytrzymać z niewiedzy i leżenie w sali było dla mnie katorgą.

Leżałam właśnie w sali, gdy wszedł do niej Anton wraz z Saszą. Wiedziałam, że będą drążyć temat. W końcu zaatakowano jego rodzinę. Chociaż nie miałam z nimi częstych kontaktów cieszyłam się, że od razu się tym zajęli i przyszli do mnie, nawet jeśli chodziło tylko o wypytanie.

– Jak się czujesz? – zapytał Anton, siadając na krześle obok. Miał wody pod oczami jakby kilka najbliższych nocy nie było dla niego najlepszych.

– Nie jest źle, mam złamaną nogę, wieczorem mam operacje. Co z Dimą?

Anton spojrzał znacząco w stronę Sadzy, jakby oboje zastanawiali się co mogą mi powiedzieć.

– Ma mocne oparzenia, nie wiadomo czy nie ma obrażeń wewnętrznych. Teraz badają go pod tym kątem. Pewnie trochę pobędzie w szpitalu. Sasza z tobą zostanie. Chce mieć pewność, że pod nieobecność Dimy ktoś na pewno zaufany będzie miał cię na oku – ja i Sasza to nie było zbyt dobre połączenie, przynajmniej tak mi się wydawało.

– Nie trzeba, naprawdę. Dima ma dobrych ludzi. Jestem pewna, że sobie poradzą.

– Loreno, to już nie chodzi o to, czy ma dobrych ludzi czy nie. Ktoś podpalił budynek, w którym byliście. Był głupi albo debilnie odważny. Jeśli dowie się, że nie udało mu się was zabić, przyjdzie drugi raz.

Nie chciałam o tym myśleć. Nawet nie dopuszczałam do siebie tego, że ktoś mógłby jeszcze raz próbować spalić nas żywcem albo zrobić coś jeszcze innego.

– Wiem, ale...

– Lorena, nie ma żadnego ale. To jest postanowione. Sasza będzie robił za twojego ochroniarza czy ci się to podoba czy nie. Obiecaliśmy swojemu kuzynowi, że gdyby coś mu się stało to się tobą zajmiemy. Ja nie mogę, ale zrobi to Sasza – kiwnęłam głową smętnie. Nie miałam nic do gadania, tak była prawda. Protestować mogłam swojemu mężowi, nie jemu.

– Dobrze, już dobrze, a macie już jakieś poszlaki? Wiecie coś?

– Nie, kamery najbliżej zostały zepsute, a te, które są dalej właśnie przeglądają chłopaki. Mają dać nam znać, gdy coś więcej będą wiedzieć – nie było to nic pocieszającego, tylko jasno powiedziało mi, że ktoś kto to zrobił nie jest byle kim, zna się na rzeczy i na pewno będzie chciał doprowadzić swój cel do końca. A celem jest rodzina Iwanow, krok po kroku. Tylko, że ten, który rozpoczął wojnę, nie wie z jak ciężkim przeciwnikiem zadarł.

– Jak będziecie coś więcej wiedzieć, to proszę powiedzcie mi, bo ciężko jest się cokolwiek dowiedzieć o stanie Dimy.

Anton kiwnął głową i zaczął zadawać pytania jakich się spodziewałam.

– Nikt nie kręcił się obok budynku? Nie widziałaś kogoś podejrzanego?

– Nikogo nie było, wszystko było w porządku. Zjedliśmy kolację w ogrodzie zimowym, później przeszliśmy do sal i zobaczyłam ogień.

Wieczór

Nie mogłam wytrzymać bez dowiedzenia się co się dzieje z Dimą.  Operację miałam mieć za dwie godziny, więc to był ostatni moment, bym dowiedziała się sama co się dzieje. Byłam na silnych lekach przeciwbólowych, więc nie czułam się aż tak źle. Chwyciłam kule i jakoś doczołgałam się do drzwi, choć noga mocno mi przeszkadzała. Ochroniarze widząc mnie, otworzyli mi drzwi.

– Gdzie pani idzie? – zapytał jeden z nich.

– Muszę się przejść, mam dość ciągłego leżenia.

– Pójdę z panią – chciał już za mną iść, ale zatrzymałam go ruchem ręki.

– Dam sobie radę, cały szpital jest obstawiony wami nic mi się nie stanie – spojrzeli na siebie.

– Ma pani pół godziny albo dwadzieścia po tym czasie zaczynamy pani szukać – westchnęłam cicho. Zanim dojadę na jego oddział to minie dziesięć minut, jak nie więcej.

Miałam ochotę przeklnąć ich wszystkich, ale w tym momencie szukałam najbliższej windy. Po kilku minutach ją znalazłam i przycisnęłam przycisk na wyższe piętro.

Na piętrze Dimy było równie dużo jego ludzi co u mnie. Nie było szans, bym przeszła do niego nie zauważona. Od razu wzrok wszystkich stanął na mnie. Przeszłam cały korytarz i stanęłam przed drzwiami sali.

– Nie możemy pani wpuścić – powiedział, gdy nawet nie zadałam pytania.

Odwróciłam się i poszłam do gabinetu lekarza. Zapukałam, by po chwili usłyszeć ciche "proszę".

– Nie powinna pani się przemęczać. Powinna pani zostać w sali – w tej chwili miało obchodziła mnie moja noga.

– Proszę mnie posłuchać przez moment – powiedziałam unosząc głos. Miałam dość, że nikt nie informował mnie o stanie zdrowia mojego męża.

– Niech pani mówi.

– Wczoraj wieczorem doszło do podpalenia budynku, w którym byłam ze swoim mężem. Jestem tu już prawie dwadzieścia cztery godziny i ani razu nie zostałam poinformowana o jego stania zdrowia. I nie obchodzi mnie to, że on przed laty wymyślił sobie, że gdy coś mu się stanie nikt z rodziny ma nie wiedzieć w jakim jest stanie. Jeśli w tej chwili nie powie mi pan, co z moim mężem i czy przesiedzę święta w szpitalu to straci pan swoją pracę w minutę. I ostrzegam, że łatwo nie będzie panu znaleźć kolejnej – nigdy nikogo nie szantażowałam. Nie byłam za agresją słowną i fizyczną, ale w tym momencie musiałam wykorzystać fakt z jakiej rodziny pochodzę i do jakiej należę teraz.

– Zabiją mnie za to – mamrotał pod nosem.

– Proszę zostawić to mi i zaprowadzić mnie do mojego męża – lekarz zrobił tak jak mu powiedziałam. Chwilę później byłam w sali swojego męża. Sama, nawet ochroniarze usunęli się w cień.

Leżał nieprzytomny z maską tlenową przykryty kołdrą, najwyraźniej miał trudności z samodzielnym oddychaniem.  Widziałam gdzieniegdzie opatrunki, ale nie chciałam wyobrażać sobie co jest pod nimi. Na twarzy i szyi miał rany, ale nie wyglądały one aż tak strasznie. Najgorsze były rany zewnętrzne, jeśli takie miał.

Usiadłam na fotelu obok łóżka. Próbowałam nie myśl o tym, jak bardzo poświęcił się dla mnie. Dzięki niemu to nie ja leżałam tu gdzie on.

– Nie wiem czy mnie słyszysz, ale jeśli tak, to wiedz, że bardzo ci dziękuję. I choć nie mogę ci jeszcze powiedzieć, że cię kocham to zaczynam się ufać i naprawdę nie chcę cię stracić.

Szpitale zawsze kojarzyły mi się źle, a teraz, gdy Dima był w takim stanie będą kojarzyły mi się jeszcze gorzej.

– Ze mną jest wszystko w porządku. Oprócz złamanej nogi nic mi nie jest. Wieczorem czeka mnie operacja, ale postaram się być u ciebie jak najszybciej będę mogła. I spędziemy te święta razem, nawet jeśli będziesz nieprzytomny. Nie zostawię cię.

___________________________________

To się podziało....

Pokusa - Szatańska gra |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz