Rozdział 9. Lorena

8.8K 374 48
                                    

Wzięłam oddech, pełny i starałam się dalej grać, jak najlepiej umiałam. Uśmiech, udawane szczęście. To wcale nie było nic trudnego. Przecież nie robiłam tego pierwszy raz. To była codzienność. Tak więc zrobiłam. Wlepiłam na twarz radosny uśmiech i ruszyłam bo białym dywanie między ławkami. Próbowałam nie zwracać uwagi na otaczającą mnie aurę władzy i brutalności i intensywny, ziołowo - drzewny, męski zapach mieszający się z drzewem sandałowym. Próbowałam być jak najdalej od niego, ale skutecznie mi na to nie pozwalał kładąc rękę na moich plecach i pchając lekko do przodu, gdy moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Następnie usłyszeliśmy wielkie wiwaty, gratulacje. Ludzie piękni ubrani podchodzili do nas z gratulacjami, a ja nie nadążałam z podziękowaniami. Nie myślałam kto od kogo jest, czym się zajmuje i kim tak właściwie jest. To nie było najważniejsze. W pewnym momencie podszedł do nas Anton Iwanow z piękną kobietą u boku. Miała długie kasztanowe włosy i serdeczny uśmiech. Wydawała się najbardziej pozytywną osobą ze wszystkich, ale nauczyłam się, że nie można ludziom ufać zbyt szybko. Miała na sobie musztardową suknię, która opinała jej ciało i sięgała do ziemii. Wyglądała olśniewająco.

- Witamy w rodzinie - powiedział pakhan całej Bratvy, o którym słyszałam okropne rzeczy. Podobno rozrywał ludziom gardła, a w kieszeni zawsze trzymał Asa, którego na nikim jeszcze nie użył.

- Dziękuję - wychrypiałam i słabo się uśmiechnęłam. Nie mogłam się skupić przez dotyk Dimy. Czułam go na każdym zakątku ciała, choć dotykał tylko moje plecy.

Wydałam cichy pisk zdziwiona nagłym ruchem nieznajomej kobiety, która tak po prostu przytuliła mnie.

- Sara - szepnęła swoje imię, a ja skinęłam głową. Para odeszła dość szybko, choć mieli prawo, by stać z nami jak najdłużej chcieli. Byli tu najważniejsi, nie licząc mojego kuzyna, który zabiłby Iwanowa w jednej chwili gdyby tylko był aż tak szalony.

Przyjmowanie życzeń od tylu gości było męczące. Dlatego po jakimś czasie przerzuciłam się na krótkie "dziękuję" i wieczne uśmiechanie. To wychodziło mi najlepiej. Byłam tego wyuczona, więc po jakieś chwili wychodziło mi to całkiem naturalnie.
Musiałam być dobrą partią, by nosić nazwisko Iwanow. Nie mogłam zawieść rodziny. Dalej rozpraszał mnie jedo dotyk. Sunął po moich nagich plecach ręką w górę i w dół. Cały czas się spinałam i on to idealnie wyczuwał. Jego twarz była beznamiętna, jakby nasz ślub nic wielkiego dla niego nie znaczył. Od, kolejna misja do wykonania. Bardzo możliwe, że byłam w jego głowie upierdliwą gówniarą do grzania łóżka i dawania kiedy tylko zechce. Nie wierzyłam w tą całą otoczkę dżentelmena. Za długo żyłam już w tym świecie, by ślepo wierzyć, że człowiek Bratvy ma zasady moralne. Szaleniec z otoczką wychowanego mężczyzny. Jeśli udawał to znakomicie mu to wychodziło.

- Nie spinaj się na mój dotyk. Nie, gdy wszyscy na nas patrzą - może rzeczywiście nie umiałam tak grać jak mi się wydawało? Może byłam w tym kiepska?

- Robię co mogę - rzuciłam, gdy prowadził mnie do limuzyny, która pod nas podjechała. Otworzył mi drzwi.
Byłam ciekawa kiedy pokaże mi swoją prawdziwą twarz. Byliśmy oddzieleni od kierowcy specjalną ścianką na co jeszcze bardziej spięłam się. Nie wiedziałam czemu aż tak reagowało moje ciało. Może dlatego, że na przyjęciu zaręczynowym jeszcze do niego nie należałam. Teraz mógł zrobić ze mną co mu się żywnie podobało.

- Przestań tak się trząść nic ci nie zrobię - spojrzał na mnie oczami, a mi zabrakło momentalnie oddechu. Czemu ja tak panikowałam? Wiedziałam do cholery z czym to się wiąże.

Nie odezwałam się, bo nie wiedziałam co powiedzieć. Na nic, by się zdało kłamanie, że nie czuję strachu. Wyczułby to od razu. Bez zająknięcia.
Gdy zarknęłam na jego twarz widziałam, że był mną zirytowany. Ciekawe, jakby on się czuł na moim miejscu. Postawili mnie przed ołtarz zupełnie obcemu mężczyźnie, do cholery jak wczoraj skończyłam osiemnaście lat!

Pokusa - Szatańska gra |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz