11. Wesele

252 6 49
                                    

lipiec 1946r.

- Obcięłaś włosy.

Tłumek zebrany przed kościołem był tak liczny, że Aurelia w pierwszej chwili nie dostrzegła osoby, która to powiedziała. Stojąca przed nią Charlotta w swojej pięknej butelkowozielonej sukni do ziemii, podskakiwała lekko.

- Już jadą! - wołała podekscytowana.

Ślub odbywał się na wsi w małej kapliczce. Była tam sala weselna urządzona w ogromnym namiocie na podwórzu u pewnego zaprzyjaźnionego profesora. Były białe kwiaty i sztuczne ognie. A panna młoda podjechała pod kościółek powozem konnym.

Zuzanna wyglądała naprawdę pięknie. Wydawała się dużo wyższa, smuklejsza i bardziej blada niż Aurelia ją zapamiętała. Włosy miała elegancko upięte, a jej policzki były lekko zaróżowione.

Nie było z nią ani ojca ani matki, więc do ołtarza prowadził ją jej brat. Wysoki, szeroko uśmiechnięty blondyn podał jej ramię, gdy wychodziła z powozu. Łucja podeszła do nich, aby  pomóc siostrze wyjąć welon. Goście zajmowali już swoje miejsca.

Aurelia przycisnęła do twarzy haftowaną chustkę, starając się za nią ukryć.

- Twoje włosy... są inne. - powtórzył tak, jakby go nie usłyszała za pierwszym razem.

Miała na sobie prostą czerwoną sukienkę z falbanką i mały, czerwony kapelusz. Włosy gładko zaczesała na wałki, dzięki czemu drobne fale wystawały zza kapelusza i sięgały jej do połowy szyi. Był to ostatni krzyk mody w Hollywood.

- Nie tylko one. - odpowiedziała.

Edmund stanął naprzeciw niej, a ona unikała dłuższego spoglądania w jego kierunku, zupełnie jakby musiała patrzeć pod słońce. Powieki ją zapiekły.

- Wyglądasz pięknie.

Uśmiechał się do niej szeroko, a oczy lśniły mu czystą radością i zachwytem.

Wydawało jej się, iż bardzo wychudł, natomiast jego twarz przez wojnę nabrała zupełnie nowego wyrazu. Była bardziej pociągła i spokojniejsza, naznaczona ilością szram i blizn.

Chłopak, chociaż teraz można by już powiedzieć, że mężczyzna miał na sobie mundur wojskowy z jakimiś orderami. Oczywiście.

Weszli do kościoła, a Aurelia usiadła jak najdalej od niego. Mimo wszystko nie przygotowała się na tak szybkie spotkanie. Była w zupełnym szoku, że Pevensie w ogóle odważył się coś do niej powiedzieć po tylu latach.  W dodatku jakąś głupotę o włosach.

Z ogromnym zainteresowaniem zaczęła przyglądać się trzymanemu w dłoni bukietowi kwiatów. Ceremonia zaślubin była piękna, ale Aurelia z jakiegoś powodu kompletnie nie mogła albo nie chciała skupiać się na słowach kapłana. Wszystko w niej krzyczało, żeby stamtąd uciekała.

Tyle lat go nie widziała... Tyle zmieniło się przez te lata. Ona się zmieniła.

A miała poczucie, że jej życie zawsze krążyło gdzieś wokół niego, bo przecież nigdy o nim nie zapomniała. Chciała, ale nie mogła. A on ciągle wracał tylko po to, by znów odejść.

Gdy tylko go zobaczyła, miała ochotę rzucić mu się w ramiona. Pragnęła go przytulić, wyściskać i wycałować, bo przecież nie umarł. Był cały i zdrowy.

Kamień spadł jej serca, bo żył, a to się liczyło najbardziej. Uklęknęła przed ołtarzem i dziękowała w duchu, że jej modlitwy zostały wysłuchane.

A kiedy tak dziękowała na jej ciało spłynęło wspaniałe ciepło. Blondynka nagle poczuła się o wiele spokojniejsza i pogodzona ze wszystkim, co się wydarzyło.

,,Gwiazda wskaże Ci drogę..." | Edmund Pevensie x female ocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz