Rozdział 10

263 19 15
                                    

Najpiękniejsze w życiu jest to, że nikt nie rodzi się z nienawiścią. Niezależnie od tego, jak wiele nas różni, ani jedno z nas nie przyszło na ten świat nienawidząc. To dość przerażające, że ludzie nauczyli nas tej podłości z wiekiem. Pewnego dnia wstajesz rano i w drodze do szkoły twoje przyjaciółki odwracają się do ciebie plecami. Podchodzisz o nich i prosisz o wyjaśnienia, a dostajesz jedynie jedno marne wytłumaczenie. Byłaś zbyt nudna, a one potrzebują czegoś więcej. Jesteś niewystarczająca. Wtedy właśnie dowiadujesz się, czym jest samotność. Pierwszym, co w niej nienawidzisz jest jej siła. Nie ważne, gdzie pójdziesz każdy ma swoją grupę przyjaciół. Gdy nie masz nikogo społeczeństwo z góry zakłada, że jesteś dziwakiem. Tą czarną owcą w grupie, na którą inni wskazują palcem z obrzydzeniem szepcząc między sobą. Ty zaś udajesz, że cię to nie rusza. Spuszczasz głowę, wyciągasz książkę, obserwujesz widok zza okna, robisz wszystko, by nie pozwolić łzom popłynąć po twoich policzkach oraz drżącej brodzie. Gdzieś tam w środku pomału pękasz.

   Nigdy nie czułam się dość dobra. Dla każdego brzmiałoby to pewnie dość głupio, gdybym wyznała swoje najczarniejsze myśli. Cała moja nienawiść do ludzi pojawiła się dopiero wtedy, gdy zrozumiałam, że nie ważne, jak dobra będę, oni zawsze znajdą sposób, by mnie zranić. Doskonale pamiętam, kiedy w przedszkolu chciałam zyskać trochę przyjaciół, więc wraz z mamą upiekłyśmy babeczki. Do drugiej nad razem wstawiałyśmy kolejne blaszki do piekarnika  tylko po to żebym nie była tak samotna. Następnego dnia wszyscy mnie lubili, a szkoła wydała się fajna. Ludzie naprawdę chcieli ze mną rozmawiać, a ja czułam się istotna. Tydzień później Monica z mojej klasy przyniosła zamówione ciasta czekoladowe dla każdego oprócz mnie. Wszyscy wtedy wybrali więc przyjaźń z córką burmistrza, a ja do końca przedszkola siedziałam sama w ławce. Nie wiem dokładnie, dlaczego tak się stało, ale w podstawówce również otrzymałam łatkę tej dziwnej, cichej dziewczyny, która woli książki od towarzystwa innych. To nie była prawda. Kochałam i wciąż uwielbiam literaturę, ale doceniłam jej piękno tylko i wyłącznie dlatego, że nikt nie był w stanie docenić mnie.

  Szybko zrozumiałam, że powinnam przestać zabiegać o uwagę innych. Oni nie przejmowali się mną i tym, czy mnie zranią więc zaczęłam żyć w cieniu. Odkryłam jednak, że potrafiłam być przydatna. Nikt nie miał takiej wiedzy, jak ja ponieważ, gdy inni imprezowali, ja spędzałam czas albo w barze pracując albo ucząc się. Oczywiście zdarzały się przedmioty, z których byłam słabsza, ale to właśnie moje zalety przyciągały innych. Gdybym nie pomogła Kate dwa lata temu, najprawdopodobniej nie zdałaby ona z matmy. Allie zaś nigdy nie była z orłem z francuskiego, więc mogłam udzielać jej prywatnych korepetycji. Mimo to zawsze byłam odpychana. Widziałam ich relacje na instagramie razem i słyszałam, jak szepczą koło mnie, by umówić się na jakieś spotkanie lub imprezę. Byłam i wciąż jestem dla nich tylko koleżanką, ale nigdy przyjaciółką. Głównie dlatego osobą, która chyba znała mnie najlepiej była Sofie. No i moja mama. Nienawidzę myśleć w ten sposób, ale to właśnie Rose Jones widziała każdy mój upadek. Na początku to uwielbiałam, ale z czasem coraz bardziej się od siebie oddalałyśmy. Doceniałam to, że przy mnie została, ale nienawidziłam tego, że przestała mnie bronić.

   Gdy byłam młodsza szczerze ją kochałam. Pamiętam te wszystkie przedstawienia na dzień matki i to, z jaką miłością na mnie patrzyła. Bywały dni, kiedy tata wracał z pracy i chwalił się jej, że niedługo czeka nas lepszy los. Wakacje razem z nią wspominam, jednak najlepiej. Pamiętam, jak łapałyśmy razem świetliki, malowałyśmy rysunki do przyklejenia na lodówkę i to, jak czytała mi moje ulubione historie do snu. Mama kochała mnie przytulać, a ja kochałam być blisko niej. Uwielbiałam to, jak zaplatała mi włosy w warkocza i nazywała mnie swoją dziewczynką. W moje urodziny zawsze robiła wszystko, żeby ten jeden konkretny dzień był wyjątkowy. Chodziłyśmy na plac zabaw, jadłyśmy lody, a gdy było nas stać to nawet dostawałam tort urodzinowy i swoją własną małą imprezę, na którą przychodziła ciocia Alyssa z wujkiem Anthonym. Później jednak wszystko zaczęło się sypać i to chyba właśnie narodziny mojego brata sprawiły, że ojciec znalazł w sobie tyle gniewu. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wydaje mi się, że uderzył on mamę dużo wcześniej przed pojawieniem się Tony'ego. Nie mniej jednak, to właśnie pojawienie się mojego rodzeństwa sprawiło, że tata nie wytrzymał. Nasze całe życie zawaliło się wtedy niczym domek z kart i szybko okazało się, że nie mieliśmy żadnej przyszłości.

Lover, fighter, friend and enemyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz