Rozdział 2

28 4 0
                                    

Rozdział 2

Ufam ci

Czarnowłosy w mgnieniu oka wspiął się na górne piętro, gdzie ujrzał mały skromny pokoik, w którym znajdowało się niezbyt wiele rzeczy. Nie przeszkadzało mu to jednak, sam nie miał wielu środków na wyposażenie.

- Wiem, nie jest tu ładnie. Ale ma swój urok.

Miał nadzieję, że Ben za niedługo stąd odejdzie. Nie chciał już go tu. W duchu żałował, że w ogóle pozwolił mu wejść do domu.

Chłopak spojrzał się na niego. Miał się zaraz zaśmiać, kiedy przeszkodziła mu potrzeba przekazania czegoś.

- Nie bądź głupi, mi się tu bardzo podoba Will... William - jednocześnie dając mu do zrozumienia, że tak szybko się go nie pozbędzie.

Ten przystanął na chwilę - bo po wejściu pozwolił sobie na zrobienie paru okrążeń w okół pomieszczenia. Następnie usadził kolegę na łóżku i sam siadł obok.

- Mieszkasz sam z tatą? - zapytał brunet.

- Tak, mama zmarła trzynaście lat temu na raka. Cóż, zdaża się. Nie patrz się tak na mnie, nie o to mi chodziło. Poprostu już się pogodziłem z tym.. że jej nie ma.

Nie lubił rozmawiać o śmierci swojej matki. Chyba nikt nie lubi rozmów o śmierci swoich bliskich. Czuł się źle z tym, że znowu musiał przypominać sobie o tym wszystkim co przeżywał codziennie od dnia jej odejścia. Poczuł gęsią skórkę na całym ciele.

- Oh... Przepraszam. Przykro mi z powodu twojej straty.

- To nic, nie ma co o tym rozpamiętywać. Może dam ci jakieś moje ciuchy, skoro obydwaj jesteśmy przemoczeni? - zmienił temat.

Atmosfera pomiędzy nimi się rozluźniła. William starał się z całej siły przekonać do Bena. Nie chciał wyjść na osobę nie przyjazną. Ten zwrócił wzrok ku niemu i kiwną głową.

Blondyn zniknął na chwilę. W między czasie Ben postanowił rozejrzeć po pomieszczeniu. Różniło się ono od innych, w których przebywał. Było ono nieduże, ale przyjemne. Wszędzie walały się nierozpakowane pudła, a w niektórych miejscach wisiały plakaty i wycinki z gazet. Obok łóżka przywieszony do ściany był hak, na którym wisiał ubiór wojskowy. Na ścianie była jeszcze gitara, o której wspominał chłopakowi. Wyglądała na starą.

Za pewne to wina kurzu. Pomyślał sobie brunet.

Zatrzymał się przy oknie. Spodobał mu się widok z niego. Oparł się rękoma o parapet i prawie uderzyłby w niego głową, gdyby nie fakt, że w porę złapał się ściany.

Otrząsnął się prędko i zerknął na miejsce, w którym osunął się kawałek drewna. Jego oczom ukazał się mały solidny dzienniczek.

Czemu chowa dziennik w parapecie? Ciekawa osoba...

Chłopak zainteresował się znaleziskiem, lecz wiedział, że nie wypadało tak po prostu przeglądać prywatnych rzeczy przyjaciela.

Nagle usłyszał kroki. Inne kroki od kroków Williama. Były cięższe i głośniejsze. Szybko odłożył przedmiot na miejsce.

- Williamie! Wróciłem szybciej niż się tego podziewałem więc jestem! Mam nadzieje, że nie siedziałeś cały dzień w swoim pokoju - rozległ się głośny krzyk, który przeszył go od środka.

Ben bez namysłu schował się w rozsuwanej, nie używanej szafie i czekał na dalszy przebieg akcji.

- WILLIAM! - tym razem krzyk był jeszcze głośniejszy. Chłopak pomyślał, że pewnie bez problemu sąsiedzi zdołali go usłyszeć.

- Słyszałem cię! - rozległ się drugi głos, lekko poirytowany. Tym razem spokojniejszy i cieplejszy niż ten pierwszy.

Chłopak wszedł do pokoju i się
rozejrzał. Nigdzie nie dostrzegł swojego towarzysza. Pomyślał jednak, że dobrze zrobił jeśli się schował.

Nagle podszedł do niego mężczyzna, który prawdopodobnie był jego tatą. Pomiędzy nimi widać było rażące podobieństwo. Pomimo tego William wydawał się o wiele przyjaźniejszy od swojego ojca.

- Deszcz się wzmógł, więc wróciłem do domu.

- Domyśliłem się, głupi nie jestem - odburknął blondyn.

- Jak ty odzywasz się do ojca? Pomyślałem, że może nie chcesz siedzieć sam w taką pogodę. Ale chyba zaczynam żałować, że wróciłem.

Mężczyzna spojrzał się mu w oczy, pchnął go na ścianę po czym odszedł.

William nic sobie z tego nie zrobił.  Dla niego był to dzień jak co dzień. Jego koledze jednak się to nie spodobało. Przerażony wyszedł szybko z ukrycia i wybiegł do niego.

- Will.. William wszystko okej? - zapytał najciszej jak się da.

Blondyn zerknął na niego jednak za dużo z siebie nie wydusił. Zapomniał o jego obecności. Nie wiedział jakiej ma mu udzielić odpowiedzi.

- Nic mi nie jest - podał mu koszulkę i podszedł do okna - Trzymaj, przebierz się.

Ben podążył za chłopakiem. Nie wiedział co ma powiedzieć, ale Williamowi starczyła jego obecność. Razem obserwowali życie toczące się za szybą.

- Czemu pozwoliłeś na to, żeby on cię potraktował w taki sposób..?

Dziwne pytanie. Nikt go nigdy o to niezapytał. On sam nie wiedział czemu to robi. W końcu, chyba nie powinno się być obojętnym w obec takiemu traktowaniu? Ciężko mu było więc udzielić jakiejś sensownej odpowiedzi.

- Może kiedyś sam do tego dojdę - tu spotkał się ze zmartwionym spojrzeniem kolegi - Myślę, że dobrym pomysłem będzie jeśli się przebierzesz. Nie rozwijajmy tego tematu. Nie teraz.

- Może tak... - bąknął brunet zbity z tropu. Odszedł kawałek, żeby zmienić koszulkę.

Sęk był w tym, że William bardzo chciał z kimś porozmawiać o tym, jak się czuł. Nie sądził jednak, że zaufa osobie, z którą spędził zaledwie kilka godzin.

---
814 słów💥

Ptaki NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz