Rozdział 11

14 5 0
                                    

Rozdział 11

Szybkie spotkanie

Will!

Czuje się dziś  bardzo dobrze. Myślę, że jutro będę w pełni sił.

Jeśli chcesz zaryzykować to po południu na chwilę wyjdę aby się przewietrzyć. To siedzenie w domu mnie strasznie nudzi!

Tata pożyczył mi swój aparat. Będziemy mogli zrobić parę zdjęć, gdy już się spotkamy.

Trzymaj się. Do zobaczenia!

Ben

Ryzyko? Szansa, że się uda była bardzo niska. Jednak blondyn chciał spróbować. Musiał spróbować. Nie miał zamiaru zaprzepaścić okazji do spotkania się.

*

Dzień się dłużył, a godziny przepływały tak wolno jak żaglówki przy utracie wiatru.

Na zewnątrz świeciło mocno słońce, dochodząc nawet do najciemniejszych uliczek.

Will od czasu do czasu spoglądał na
swoją gitarę. Już nie tak zakurzoną jak kiedyś. Leżała na łóżku a on szperał w szafce w poszukiwaniu jakichś kartek z zapisanymi piosenkami.

- Wracasz do grania? Dawno niesłyszałem dźwięku gitary - jego oczom ukazał się tata. Wyglądało na to, że się zainteresował.

- Być może. Tobie i tak nic nie zagram.

- Aha. Czyli już się nie lubimy? - odpowiedział z udawanym zawodem.

- Gratulację! W końcu to zauważyłeś.

- Mam już ciebie dość Williamie. Nie możemy choć raz normalnie porozmawiać jak ojciec z synem?

Wydawało mu się to śmieszne. Przedtem to przecież Will próbował nawiązać kontakt z ojcem. Teraz rolę się odwróciły.

- No patrz, w końcu w czymś się zgadzamy, ja ciebie również mam po dziurki w nosie, a teraz wyjdziesz - uśmiechnął się, pchnął go za drzwi po czym je zamknął.

Przez jakąś chwilę słyszał mocne pukanie jednak ucichło ono po krótkim czasie.

- A spróbuj mi tylko dzisiaj wyjść to zobaczysz!

- Nie ma problemu!

*

Trzecia. Dobry moment na wyjście. Co prawda chłopak nie wiedział dokładnie, kiedy zjawi się jego przyjaciel, lecz chciał wyjść jak najszybciej.

Wymknął się po cichu korzystając z okazji, gdy ojciec rozmawiał z kimś przez telefon i udał się w kierunku zamieszkania Bena.

Na werandzie, w bujanym fotelu siedział czarnowłosy chłopak przykryty kocem, który wyglądał na robiony własnoręcznie.

Nie wyglądał na chorego. Siedział tam rozpromieniony popijając herbatę i uśmiechając się niepewnie na widok znajomej twarzy.

- Przyszedłeś.

- Nie mogłem nie przyjść. Jak się czujesz? - odpowiedział wesoło.

Blondyn wspiął się po schodach i oparł się o ścianę obok.

- Dziękuję, czuje się już całkiem dobrze! Skądś wiedziałem, że przyjdziesz.

William skierował wzrok na Bena. Może i miał mało czasu jednak był gotów poświęcić go więcej. Brakowało mu już obecności przyjaciela.

- Tylko wyzdrowiej mi jutro, bo ja też nie mam co robić! - jęknął nie zadowolony

Ten spojrzał się na niego z troską. Bawiło go zachowanie przyjaciela.

- Dobra. Załatwione. Ale ty mi jutro masz zagrasz na gitarze!

- Załatwione - powtórzył śmiejąc się a Ben wraz z nim.

Minęła chwila. Obydwoje oglądali zachód słońca, co jakiś czas wypowiadając parę zdań. Niebo pełne kolorów i złote chmury wyglądały razem pięknie.

- Nie lubię zachodów - wydusił z siebie Will.

- Mi tam się podobają.

Zmuszanie się do czegoś czego nie lubimy nie przychodzi z łatwością. Męczą nas te rzeczy. Jednak osoby, które kochamy zmieniają to w coś przyjemnego. Lub przynajmniej w coś bardziej znośnego. Potrafią przywrócić te dobre wspomnienia związane z ową rzeczą.

Chłopak więc nie narzekał. Siedział na schodach z przyjacielem i podziwiał piękno jakie prezentowało sobą niebo.

Zdecydowanie miał dziś zbyt mało czasu.

- No dobra. Ja się zwijam a ty marsz do siebie i zdrowiej na jutro. Nie chce dostać nagle informacji, że nie będziesz mógł przyjść, bo się załamię. Pa.

- Papa - zachichotał.

*

Blondyn był już pod domem, gdy zobaczył światło dochodzące z jego pokoju.

W cale nie wróżyło to dobrze. Zaczął zastanawiać się ze strachem, że może jakimś cudem został zauważony przez ojca, kiedy to akurat siedział z brunetem. Próbował wymyślić na szybko jakąś wymówkę.

Wbiegł do środka a następnie na schody skąd usłyszał głośne czytanie:

- Jeśli chcesz zaryzykować to po południu na chwilę aby się przewietrzyć...

No tak. Nie schował listu.

Serce mu staneło. Przyspieszył jeszcze bardziej i zatrzymał się w drzwiach.

- Kto ci pozwolił to czytać!?

- To mój dom i mogę w nim robić co chce. Miałeś się już nigdy więcej nie kontaktować się z tym chłopakiem. Co ja mam z tobą zrobić? Co mam zrobić byś zaczął się mnie słuchać?

Mężczyzna mówił spokojnie. Will był wściekły. Mierzył go wzrokiem, w pierwszym momencie nie wiedział co ma powiedzieć.

Cholera.

- Oddaj je. Oddaj mi te listy!

- Nie synu. Zawiodłeś...

- Gregory - nazwał go po imieniu - Oddaj listy. Za równy miesiąc w czerwcu kończę osiemnaście lat. Nie będziesz mógł już mi rozkazywać. A ja ci nie pozwolę nazywać mnie twoim synem.

Zaniemówił. Pierwszy raz Gregory Harris nie wiedział co ma odpowiedzieć. Spoglądał tylko z lekko uchylonymi ustami i przerażonym wzrokiem na twarz blondyna.

- Zmieniłeś się po śmierci mamy. Każdy to zauważył. Ja też się zmieniłem. I nikt, NIKT nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Dopóki nie poznałem Bena. On jako pierwszy mnie wsłuchał i zrozumiał. To ty mnie zawiodłeś, nie ja ciebie. Żegnam - dodał wyrywając mu wszystkie koperty z rąk.

Odwrócił się i miał już odejść gdy nagle usłyszał cichy głos za sobą:

- Ten chłopak to czyste zło. Wiedz, że jeśli zobaczę go kiedyś na oczy nie przeżyje do następnego dnia. Ja chce cię tylko chronić synku..

- No to nie przeżyją dwie osoby - poprawił go i odszedł.

Mężczyzna stał jeszcze przez chwilę w bezruchu. Nie rozumiał co robił źle.

*
Durny, głupi, stary ham!

Will nie mógł przestać myśleć o tym wszystkim. Stał nad potokiem i co jakiś czas wrzucał kamienie do wody. Nie rozumiał jak jego ojciec mógł zachowywać się w taki sposób.

Gdyby mama żyła wyglądało by to zupełnie inaczej...

Tak, to była dobra myśl. Tylko, że jej już nie było. Musiał sobie radzić sam. Przynajmniej wpadł na pomysł co zagra Benowi.

Przysiadł na trawie i oglądał wschodzący na niebo księżyc.

---
928 słów😋

Ptaki NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz