Rozdział 4
Długa - krótka rozmowa
Minął tydzień od tamtego wydarzenia. Emocje ze spotkania pomału opadały.
W domu nie było nikogo oprócz Williama. Był sam, ponieważ tata znów pojechał do ciotki. Uznał to za wspaniałą okazję, aby w spokoju napisać kolejne rozdziały do swojej książki. No tak, byłaby wspaniała, gdyby ktoś nagle nie rzuciłby kamykiem w okno, które było umieszczone akurat w jego pokoju.
- William jesteś tam?!!
Chłopak podszedł do okna. Na dole stał Ben.
- Hej! Dawno nie wychodziłeś!
- No wiem. Nie miałem czasu żeby wyjść! - kłamstwo.
Obydwaj popatrzeli na siebie. Promienie słońca przechodziły przez bruneta jak przez powietrze i jednocześnie oświetlały jego twarz. Mrużył przez to oczy aby coś zobaczyć.
Ładnie to wygląda... Pomyślał sobie jednak szybko wyrzucił tą myśl z głowy.
- Chcesz się przejść ze mną Will... William?!
- Nie.
- No choć! Będzie fajnie!
- Nie.
- Nie?
- Ano, nie.
- Aha..
Ben stał zmieszany. Spoglądał tylko od czasu do czasu na okno, w którym do niedawna stał jego kolega.
- To idziemy?
Blondyn stanął nagle tuż za nim, aż ten drgnął.
- Myślałem, że nie chcesz wyjść.
- To źle myślałeś. No co? Żartowałem tylko!
- Musisz popracować nad tymi żartami.
Patrzeli się przez chwilę na siebie po czym ruszyli w stronę pola.
Pogoda tego dnia była idealna. Nic nie mogło przeszkodzić w długich spacerach, które lubili mieszkańcy wsi. Nie było się im czego dziwić - w wiosnę i lato podziwiać można było malownicze pola. Zimą zaś lepiono tam mnóstwo bałwanów lub rzucano się na śnieżki.
Nagle William poczuł lekkie uderzenie w kark. Był to mały żołądź. Nim obejrzał się za siebie usłyszał krzyk z daleka:
- Teraz spróbuj mnie złapać!
Ben wbiegł gdzieś w krzaki. Drugi chłopak nie widział sensu w takiej zabawie, jednak coś go podkusiło, żeby zacząć biec w stronę kolegi.
Po drodze spotkał go ogrom przeszkód. Tej ścieżki jeszcze nie widział, musiał uważać na nierówny teren aby się nie przewrócić. Próbował odpędzać gałęzie drzew sprzed oczu, aby uzyskać lepszą widoczność, lecz to ledwo co mu pomagało.
W końcu dojrzał czysty teren. Tam czekał już na niego zdyszany, jednak rozbawiony Ben.
- To było nie fair. Ja nie znam tej drogi.
- Wiem - odpowiedział mu wesoło.
- Więc czemu to zrobiłeś? Czemu pobiegłeś w tą stronę?
- Bo chciałem Ci coś pokazać.
Chłopak zadowolony z siebie pokazał ręką Williamowi, aby zbliżył się do niego. Ten podszedł i jego oczom ukazał się widok na pole i okoliczne domki. Lecz to nie był taki widok jak z okna jego pokoju czy taki jak przechodzi się obok. Widok ten był piękny. Bardzo piękny. Zaraz obok niego stał samotny płotek. Obydwoje podeszli do niego i usiedli.
- Wow - blondyn zaniemówił.
- No wiem. To moja ulubiona miejscówka. Nikt o niej nie wie więc można tu siedzieć godzinami a i tak nikt cię nie znajdzie.
- Nikt?
- Nikt.
- A skąd ty o niej wiesz?
William czuł się dziwnie. Czuł się tak jakby pytał się o najprywatniejszą rzecz w życiu.
- No, uciekałem kiedyś przed takim jednym chłopakiem z liceum rok temu. O tak w ogole to tutaj jest liceum połączone z podstawówką! - przerwał na chwilę - tak czy siak, jakoś tak pobiegłem w tą stronę i tak oto znalazłem się tu.
- Co? Czemu ktoś miałby ciebie gonić?
- Nie wiem. Po prostu jestem trochę inny i tyle.
- Inny? W jakim sensie?
W tym dniu William zadał za dużo nie potrzebnych pytań. Ale i on czuł się nie potrzebny więc nie przeszkadzało mu to. Może wszyscy czasem czują się nie potrzebni?
Benowi pociekła łza po policzku. Dało to jednoznaczny znak, że on nie chce rozmawiać o tym incydencie. Zamiast tego wpatrywał się na słońce i na to pole, w którym skrywał swoje wszystkie emocje.
- Przepraszam Ben. Nie chciałem sprawić ci przykrości, zwykle nie zadaję tylu pytań. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Po prostu chciałem powiedzieć, że skopałbym teraz temu gościowi tyłek.
- Nie martw się. To nic złego zadawać dużo pytań. No i dzięki - odpowiedział posyłając uśmiech w jego stronę chichocząc.
Obydwoje się zaśmiali. Nie wiedzieli czemu. Po prostu się śmiali.
W tedy William poczuł coś czego dawno nie czuł. Prawdziwe szczęście. W najczystszej postaci. To uczucie sprawiło, że nagle zrobiło mu się jakoś lepiej, tak ciepło na sercu. Choć właściwie to on sam nie wiedział z czego mu tak do szczęścia. Kto by pomyślał, że spędzanie czasu z drugą osobą może przynieść tyle dobrego.
Cały ten czas uśmiechali się do siebie i śmiali. Opowiadali jakieś słabe żarty albo wymyślali teorie na temat miejscowych.
- Pan z piekarni wygląda jakby zamordował piątkę dzieci. Zabił je i zakopał a w miejscu pochówku postawił sklep z pieczywem.
- Ty chyba codziennie musiałeś siedzieć w tej piekarni skoro taki pomysł ci przyszedł do głowy.
- No.. może nie codziennie ale dość często - odpowiedział gdy już uspokoił głupawkę.
*
Robiło się ciemno. Księżyc pomału wschodził na niebo. W domach z daleka widać już było zapalające się światła.
- Chyba długo tu siedzieliśmy. - Ben przerwał ciszę pomiędzy nimi.
- No. Jest dokładnie dwudziesta. - odpowiedział William spoglądając na zegarek.
- Długo gadaliśmy.
- Bardzo długo.
- Czy ja wiem? Prowadziłem dłuższe konwersacje. Hej nie patrz się tak na mnie! tak tylko mówię... - powiedział brunet po chwili namysłu.
- A ja krótsze. Nazwijmy to długą - krótką rozmową. Ja już wracam. Pa.
- Pa! Widzimy się jutro?
Blondyn wstał otrzepał się z trawy i odwrócił się w stronę Bena.
- Jasne - uśmiechnął się i ruszył w drogę powrotną do domu.
W cale nie chciał wracać. Przygnębił się tuż po tym jak odszedł. Jednak coś, jakby wyższa siła kazała mu odejść tamtego wieczora. Co jakiś czas jeszcze odwracał się za siebie sprawdzając czy na pewno Ben za nim nie podąża.
Fajne były te długie - któtkie rozmowy. Warto będzie to zapisać.
---
918 słów 🤠
CZYTASZ
Ptaki Nocy
Roman pour AdolescentsŻycie jest ciężkie, ale co jeśli dodatkowo dołoży ci przeprowadzkę na wieś i chłopaka, który staje się dla ciebie całym światem? Taki właśnie problem miał William. Co by było gdyby jego ojciec się dowiedział!? . . . 19 150 słów☺️