Rozdział 17

1.4K 59 15
                                    

Fallon Moore, Paryż, rok 1998.
Piętnaście lat wcześniej.

– Lubisz mnie?

Odwrócił się w jej kierunku, aby ją ujrzeć. Siedziała obok niego głową w dół. W dłoni trzymała patyk, którym rysowała różne wzroki na piasku. Chłopiec na ten widok uśmiechnął się i podszedł do niej. Kucnął naprzeciwko niej i złapał za dłoń.

– Oczywiście, że cię lubię, moja Stokrotko. Nawet można rzec, że cię uwielbiam, bo jesteś moją ulubioną osobą, młoda.

Na jego słowa delikatnie podniosła głowę do góry. Po chwili gdy na niego spojrzała, poczuła w klatce piersiowej ciężar. Jej oddech przyśpieszył.

Pomrugała parę razy i w pośpiechu rozejrzała się po placu zabaw, na który przychodzili każdego wieczora. I tylko sami.

– Liczę się tylko ja? – Zapytała z nadzieją w głosie.

I choć może znali się od małego, zawsze nie mówili o takich rzeczach, a już na pewno o uczuciach.

Przyjrzała się chłopcu. Zauważyła, jak ścisną jej dłoń i pochylił do przodu głowę, przez co jego brązowe włosy poleciały do przodu, zasłaniając mu widok. Po chwili odgarnął je dłonią i uśmiechnął się szerzej.

– Tylko i wyłącznie ty, Stokrotko. – Jego głos powodował, że młoda dziewczynka nie czuła się sama. Jego głos sprawiał jej radość, bo on zawsze przy niej był. Czy czuła się źle albo miała jakiś problem zawsze to jego głos słyszała jako pierwszy.

– Nawet przez tak długi czas nie poznaliśmy swoich prawdziwych imion. Dlaczego?

Zawsze ją to ciekawiło. Ich pierwsze spotkanie właśnie odbyło się na tym samym placu zabaw, co aktualnie siedzieli. Tylko że tamtego wieczoru oboje byli tam z jednak powodu. Byli samotni, a samotne dusze szukają towarzystwa, a oni byli idealnym przykładem na to, że samotność łączy nawet najmniejszą skazę.

Oboje pamiętają jak nieśmiali byli, jak rzucali sobie pojedyncze spojrzenia a ciemność, która dookoła ich otaczała, dodawała im pewności siebie. Oboje uwielbiali cisze i spokój, noce i poczucie, że zagrożenie jest wokół nich.

- A czy to nie daje takiej nutki niepewności? Wiem, że ją uwielbiasz. Tak samo jak ja. I wiem też to, że przy mnie jesteś bezpieczna, bo przecież nie wiesz, jak ja się nazywam, a ja nie wiem jak ty i to daje nam taką pewność moja, Stokrotko.

– O jaką pewność ci chodzi?

Powoli odsunął się od niej, aby spojrzeć jej prosto w oczy. Każdej nocy nie potrafi zrozumieć, dlaczego dalej nie może o nim przestać myśleć. Przecież go nie znała. A jednak każdej nocy spotykała się z nim na placu i bawiła w różne gry.

I za każdym razem jego wzrok gdy tylko na niej lądował wydawało jej się, że tonie w jego tęczówkach. Zarażały każdego swoim kolorem i tym, co za sobą kryły.

– Chodzi mi o to że gdy przyjdzie kiedyś czas na pożegnanie, nie będzie ono tak bardzo boleć. Bo nie znając imienia czy nazwiska, my nigdy się nie spotkamy, Stokrotko.

W tym momencie powinna się cieszyć, że o tym pomyślał jednak z drugiej strony gdy tak oboje siedzieli wpatrzeni w siebie, zrozumiała, że on wiedział. On wiedział, że kiedyś się rozejdą i nigdy już na siebie nie spojrzą, wtedy będzie to ostatni raz kiedy ich nocne spotkanie ulęgnął w gruzach. To już nie będzie to samo, a przecież spotykali się tak już parę lat. Tylko że tym razem było inaczej. Oboje zaczęli rozmawiać o uczuciach i o tym, że kiedyś przyjdzie na nich czas.

Zazwyczaj rozmawiali o tym jak im dzień minął ewentualnie o swoich problemach, które ich męczyły. Tym razem wiedzieli, że ta rozmowa może zmienić dosłownie wszystko.

Evil wins [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz