life goes on

31 3 17
                                    

sobota, 14 listopada


Śmierć rzadko kiedy przychodziła zapowiedziana.

Wiedza ta, zdawałoby się, że powszechna, nijak jednak miała się do rzeczywistości. Śmierć zawsze zaskakiwała. Pojawiała się w najmniej przewidywalnych momentach, kiedy jeszcze przed chwilą wszystko było w porządku. Gdy przed godziną trwały rozmowy i rozbrzmiewał śmiech, gdy poprzedniego dnia przekładało się spotkanie na następny raz, gdy jeszcze tydzień wcześniej snuło się plany obejmujące najbliższy rok.

Ciężko było pogodzić się z tym, że te rozmowy i śmiech umilkną na długi czas, spotkanie nigdy się nie odbędzie, a plany... obrócą się w pył. I nie było nic, co mogłoby to powstrzymać. Żadna moc we Wszechświecie nie była tak silna, by to zatrzymać, tak jak nie da się zatrzymać deszczu spadającego z pochmurnego nieba i szeleszczenia liści, gdy wieje wiatr.

W noc z trzynastego na czternastego listopada, świadomość ta przygniatała Jeongguka do podłogi. Snuł się po szpitalnych korytarzach, mając nadzieję, że ruch jakoś mu pomoże w okiełznaniu stresu. W rzeczywistości czuł się coraz gorzej; klatkę piersiową przygniatał mu głaz żalu i zmartwienia, gardło zaciskały nerwy, głowę obejmowały czarne jak smoła myśli. Mimo to starał się być pozytywny. Wierzył. Jak kazał mu pielęgniarz, który pobrał od niego krew do transfuzji.

Jeongguk nawet się nie zastanawiał. Kiedy zjawił się mężczyzna w lekarskim kitlu z wiadomością, że Jimin potrzebuje krwi do przetoczenia, natychmiast się zgłosił. Jedynie Taehyung był szybszy, ale okazało się, że jego grupa krwi niezbyt przyda się fioletowowłosemu, za to Jeongguka... owszem.

Teraz Jeongguk przyciskał wacik do ramienia, do miejsca, gdzie paręnaście minut temu wbita była igła. Wszystko będzie w porządku, zapewniał pielęgniarz, wasz przyjaciel stracił trochę krwi, ale lekarze mają to pod kontrolą. W ten sposób im trochę pomożesz. Macie perfekcyjną zgodność.

Miał nadzieję, że...

— ...dotrzecie tu państwo bez problemów — rozległo się zza pobliskich drzwi. Jeongguk przystanął, rozpoznawszy głos Yoongiego. Mężczyzna westchnął cicho, wysłuchując swojego rozmówcy po drugiej stronie słuchawki. Jeongguk tylko tyle mógł wyłapać, samej odpowiedzi już nie był w stanie rozróżnić. — Tak, jest cała i zdrowa, żyje. Dlatego proszę się nie śpieszyć. Wszystko mamy pod kontrolą. Naprawdę, proszę się nie martwić. Dobrze. Dobrze, zaraz wyślę. Do zobaczenia.

Sądząc po krótkim piknięciu, rozłączył się. Cmoknął językiem o podniebienie i znów westchnął ciężko. Brzmiał na zmęczonego.

— I jak? — zapytał drugi głos z tego samego pokoju.

— Muszą poczekać na samolot powrotny, więc będą tu dopiero nad ranem. Ledwo co wylądowali, dlatego wcześniej byli nieosiągalni.

— To wiele tłumaczy. Ma pan numer do rodziców tego chłopaka? Musimy ich poinformować o zaistniałej sytuacji.

— Tak, już do nich dzwonię. — Krótka pauza, najpewniej przeznaczona na wybieranie kontaktu. — Niewykluczone, że będą musieli przygotować się na najgorsze.

Przygotować się na najgorsze. Coś, co zdecydowanie żaden przyjaciel nie chciałby usłyszeć, a już zwłaszcza rodzic. Sama myśl, że jego dziecko miałoby przedwcześnie opuścić świat żywych, była jak okrutna tortura. Jeongguk nawet nie był jakoś szczególnie blisko z Jiminem, ale odczuł te słowa jak uderzenie żeliwem prosto w klatkę piersiową; uderzenie tak silne, że odbierało dech, łamało żebra i zalewało krwią płuca.

Czym prędzej się stamtąd ulotnił, żałując, że nogi zaprowadziły go pod te drzwi. Zacisnął powieki, starając się powstrzymać napływające do oczu piekące łzy. Nie tak to się miało skończyć.

BTS || Hello, stranger ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz