21: tapes of truth

7 3 2
                                    

poniedziałek, 2 listopada


Korytarz przed jego oczami nie przypominał w szczególny sposób żadnego z jego obecnej szkoły. Nie wyglądał też identycznie jak któryś z poprzedniej placówki. To było coś pomiędzy, rozdzielone po równo, stąd podłoga, stamtąd ściany, takie drzwi, ale inna kolejność zakrętów. Oba obrazy przenikały się w sposób niezauważalny i choć razem tworzyły coś nowego, dokładnie wiedział, gdzie się znajduje.

Minął salę numer osiemnaście i przeszedł jakby przez ścianę chłodu. Zimno ścisnęło mu żebra, szczęki zacisnęły się do oporu, ramiona zadrżały przez niekontrolowany dreszcz. Podświadomie wyczuwał, co było tego przyczyną, i z łatwością odczytał, co powinien zrobić.

Uciekaj.

Nie jesteś tu bezpieczny.

Zaraz cię znajdzie.

Chociaż przyśpieszył kroku, korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Kolejne drzwi mijał szybko, niemal biegiem, ale kiedy spojrzał pod nogi, okazało się, że praktycznie stał w miejscu. Fantomowe dyszenie na karku się wzmogło, teraz krótkie salwy powietrza opływały jego tors i sprawiały, że ręce mrowiły, praktycznie niezdolne do ruchu. Niewidzialny podmuch spływał niżej, przez brzuch, uda, łydki.

Jest blisko.

Coraz bliżej.

Niepokój przybrał cielesną formę i przycisnął go do podłogi. Płuca skurczyły się do wielkości piłki tenisowej, bolesny skurcz objął klatkę piersiową. Kolana dziwnie pulsowały po uderzeniu w zimne płytki, ręce zdawały się jak zanurzone w lodzie.

Wstawaj.

Musisz się schować.

Podparł się i usiłował się podnieść, ale grawitacja ciągnęła go w dół, jakby do nogi miał przywiązaną kotwicę. Opadał z nią na dno, robiło się coraz ciemniej i ciemniej. Czy nadal był na tym mglistym, pogrążonym w mroku korytarzu? A może znajdował się już gdzieś indziej? Czy jeśli wyciągnie rękę, dotknie ściany, która była tuż obok? Ciemność była nieprzenikniona, mimo że na pewno miał otwarte oczy. Czy w ogóle mrugał?

Chowaj się. Teraz!

Jego palce zacisnęły się na klamce. Szarpnął za nią i wpadł do środka otwartego przez siebie pomieszczenia. Nawet nie zarejestrował drzwi, wyposażenia, wystroju. Kiedy jego wzrok się wyostrzył, siedział za szafą z dłońmi zasłaniającymi uszy. Chyba płakał, ale nie był pewny. Niepokój siedział mu na płucach niczym wygłodniały sęp wypatrujący swej przyszłej ofiary. Utrudniał oddychanie, pazurami haratał gardło, zasłaniał widok na drzwi. Jeśli się otworzą, to będzie koniec. Nawet tego nie kwestionował.

Widział cię.

Nasłuchiwał kroków. Podeszwy butów szurały o podłogę, metalowe aglety przydługich sznurówek dźwięczały złowieszczo, obijając się o płytki. Echo niosło zniekształcone słowa; głos, który nie należał do nikogo, ale równocześnie mógł być tylko jednej osoby, odbijał się od gołych, pozbawionych obrazów ścian. Zbliżał się. Wołał go po imieniu. Szukał.

Już za późno.

Klamka powoli zaczęła opadać. Skulił się bardziej za szafą, z przerażeniem dostrzegając, że mebel, który — dałby sobie rękę uciąć — sięgał mu poprzednio powyżej głowy, teraz kończył się tuż nad jego ramionami. Malutka szafeczka z szufladami z okrągłymi gałkami była za mała, by mógł się za nią skryć.

BTS || Hello, stranger ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz