Rozdział 11

1.7K 63 1
                                    

David

Łeb pękał mi na milion kawałków, gdy słyszałem głośniejszy dźwięk. W dodatku Xavier jebany Hughes musiał od samego świtu tłuc się z szafkami, jakby co najmniej wyzywały mu pół rodziny. Wiedziałem, że ma dzisiaj wolne, ale po cichu liczyłem, że wyjdzie z mieszkania.

Przekręcałem się z boku na bok. Zmieniałem stronę poduszki, żeby spać na zimnej. Zakładałem słuchawki, żeby wygłuszyć współlokatorów. Ale i tak nie mogłem zasnąć. Westchnąłem sfrustrowany. Leżałem teraz na plecach i patrzyłem na sufit.

Moje myśli ostatnio dość często uciekały w stronę Fallon. Wspominałem te jej zaczerwienione policzki, gdy Liv weszła do mieszkania. Ten jej uroczy uśmiech, gdy się śmiała z moich żartów i te brązowe oczy, które mogłyby zajrzeć do głębi mojej duszy.

- Kurwa! William weź! – usłyszałem krzyki zza drzwi.

Jak wstanę i dorwę ich, to przysięgam, poćwiartuje na małe kawałki. Zakryłem twarz poduszką. Dlaczego nie mogli wyjść z mieszkania?

- Co się po mnie drzesz?! To nie moje!

- A kogo?! Wróżki?

Nie no, to chyba żarty.

Moja cierpliwość się skończyła. Wziąłem głęboki wdech i wstałem. Od razu poczułem zawroty głowy. Coś było nie tak, ręce strasznie mi drżały. Nawet lekkie poruszanie się sprawiało mi problem.

Na całym ciele czułem ciarki. Złapałem pierwszą lepszą bluzę i narzuciłem na siebie.

Dwa pół mózgi nadal krzyczały, kłócąc się o jakąś błahostkę. Uchyliłem drzwi od swojego pokoju. Miałem idealny widok na naszą kuchnię. Xavier stał z butelką w ręce i wymachiwał nią na wszystkie strony świata, a William nic sobie z tego nie robił. Leżał rozwalony na sofie i grał w coś na telefonie.

Nie miałem siły się z nimi kłócić. Obdarzyłem ich najbardziej oschłym spojrzeniem i ruszyłem w stronę zamieszania. Oparłem się o wyspę kuchenną, żeby przyjrzeć się sytuacji.

- Może to twoje?! – krzyknął Hughes w moją stronę.

Cały czas wymachiwał tą butelką. Jak zaraz mu ją zabiorę, to tak nią dostanie, że do świąt będzie o tym pamiętał.

- Możesz się zamknąć? Łeb mi za chwilę pęknie, specjalnie do roboty nie poszedłem, żeby odpocząć, a wy co tu odstawiacie? – warknąłem.

- Jesteś chory? – zmartwił się Will.

Rzucił mi zainteresowane spojrzenie. Rzadko chorowałem, szanowałem swoje zdrowie jak nikt. Może trzeba było nie wracać w tej mokrej bluzie ostatnio.

- Nie wiem, źle się czuje po prostu – powiedziałem zgodnie z prawdą, na co Hughes machnął ręką.

Zobaczymy, czy on będzie taki wesoły, jak jego będzie coś boleć, albo będzie miał zjazd. Kolega za dwa centy.

Przeszedłem do naszej mini apteczki, tak mieliśmy coś takiego. To był jeden z naszych lepszych pomysłów, żeby ją stworzyć. Było tam niewiele, ale zawsze jakieś wsparcie, gdy ktoś czuł się źle.

Wyciągnąłem jedyne leki przeciwbólowe, jakie w niej były, miałem nadzieje, że to od razu postawi mnie na nogi.

- Bądźcie już cicho, proszę.

Zabrałem wodę i wróciłem do siebie. W moim pokoju panował mrok, wszystkie rolety były zasunięte, aby żaden promień słoneczny się tutaj nie wdarł. Uchyliłem delikatnie okno, aby zażyć trochę świeżego powietrza. Ciepły powiew owiał moją rozgrzaną twarz.

Game Changer | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz