Zegar zawieszony tuż nad drzwiami gabinetu pani Maren był już na tyle stary – i na tyle rzadko ktokolwiek przypominał sobie, że należałoby wymienić w nim baterię – że kobieta ani trochę mu nie ufała.
Co jakiś czas, jakby w mimowolnym odruchu, unosiła jednak wzrok i zerkała w jego kierunku. Tak było i tym razem.
Za oknami zdążyło już ściemnieć, kiedy kobieta uznała, że nadszedł czas, aby wróciła do domu. Nie był to oczywiście koniec pracy – po kolacji zamierzała jeszcze raz dokładnie przejrzeć wszystkie wcześniej zgromadzone dowody.
Zgodnie z planem następnego dnia do mediów miała wycieknąć informacja, że potencjalny sprawca został zatrzymany i przebywa obecnie w areszcie. Pani Maren liczyła, że prawdziwy morderca poczuje się wówczas na tyle pewnie, iż popełni jakiś błąd.
Potrzebowali błędu, aby go złapać.
Zgarnąwszy teczki z blatu małego biura, kobieta z ciężkim westchnieniem wstała i ruszyła w kierunku drzwi. W recepcji skinieniem głowy pożegnała dyżurującego tej nocy funkcjonariusza, po czym wyszła na chłodne powietrze.
Policyjny parking był niemal całkowicie opustoszały, nie licząc dwóch radiowozów i motoru.
Pani Maren wrzuciła dokumenty na tylne siedzenie i usiadła za kierownicą. Nie od razu sięgnęła do stacyjki, aby wepchnąć do niej kluczyk. Przez chwilę pustym wzrokiem wpatrywała się w roztaczający się za przednią szybą obraz.
Myślała o Lucrecii. Jakim cudem przez wszystkie te miesiące nie zorientowała się, że jej własna córka miała romans z nauczycielem? Wiedziała, że poświęca pracy dużo czasu. Za dużo, ale, Chryste, jak mogła o tym nie wiedzieć? Czy naprawdę znalazła Lucrecię aż tak słabo?
W końcu uznając, że nie był to odpowiedni moment na podobne rozterki, przekręciła kluczyk i odpaliła auto. Razem z warkotem starego silnika dookoła rozniósł się dźwięk komórki.
Pani Maren chwyciła telefon i zmarszczyła brwi, dostrzegając na wyświetlaczu uśmiechnięte zdjęcie córki.
– Lucy, właśnie wracam do domu... – Urwała, gdy po drugiej stronie usłyszała bliżej nieokreślony szelest. Przypominał ocierający się o siebie materiał. – Lucy?
– Czy naprawdę jesteś aż tak głupia, Lucrecio?
***
Prawda boli.
Boli i rani do tego stopnia, że niekiedy zamykamy oczy, odwracamy się do niej plecami, zatykamy uszy i za wszelką cenę staramy się udawać, że wcale jej nie dostrzegamy. Nawet jeżeli jest tuż na wyciągnięcie ręki, tuż przed naszym nosem.
Właśnie tak w tej chwili czuła się Lucrecia – pragnęła zamknąć oczy, zasłonić uszy i udawać, że nie dostrzega tego, co teraz wydawało się tak oczywiste. Bo nie chciała poczuć bólu, jaki powoli narastał w jej sercu.
Przez krótki ułamek sekundy, który minął niczym mgnienie oka, pragnęła wierzyć, że był to tylko niewinny żart, dziwaczna gra słów, nic poza tym.
Ale Cara mówiła prawdę.
Widziała to w jej oczach. W uśmiechu błąkającym się po jej twarz, teraz tak niepodobnej do swojej własnej.
– O czym...
– Wszystko byłoby w porządku, gdybyś przestała węszyć, Lucrecio – wtrąciła, marszcząc brwi. – Mogłybyśmy skończyć ostatnią klasę, potem pójść na studia, może nawet wciąż byśmy się przyjaźniły. A teraz... – Pokręciła głową. – Dlaczego musiałaś wszystko spieprzyć?
CZYTASZ
teach me, please [18+] ZAKOŃCZONE
RomanceCzyż miłość, szczególnie ta zakazana, nie jest przypadkiem najsłodsza?