Rozdział 1

75 5 8
                                    

              Było już po dwudziestej drugiej. Księżyc przyświecał do okien baru, oświetlając sale. Strugi deszczu rozbijały się o asfalt, przypominając w blasku gwiazd diamenty. Ostatni klient wyszedł i w końcu Aria mogła wziąć się za mycie podłóg i stolików.
Wolnymi ruchami zgarniała okruchy, przecierając zmęczoną twarz. W pewnym momencie podszedł do niej Steve - właściciel baru "Frish".
- Dzisiaj był ciężki dzień, jutro masz wolne. - oznajmił wręczając jej kopertę - To za ostatni miesiąc.
Aria wytarła ręce o zapaskę i zajrzała do środka niej.
- Ale to za dużo. - oszacowała wzrokiem, spoglądając na ilość banknotów. -Nie mogę tego przyjąć.
Steve szeroko się uśmiechnął i zaciskając jej dłoń na kopercie powiedział:
- To przecież nie za darmo. Ten miesiąc był intensywny, wiele zarobiłem więc mogę ci podnieść wypłatę.
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. - z wielką szczerością spoglądała na niego, posyłając promienny uśmiech.
- Mam nadzieję, że już po wakacjach spełni się twoje marzenie i wyjedziesz na studia.
Dziewczyna spuściła wzrok i biorąc ponownie ścierkę do rąk zaczęła energicznie pocierać blat jednego ze stolików.
- Mam nadzieję, że tym razem się uda i wyjadę w końcu z Magnolia Springs.
- Nie chcę stracić tak wspaniałej pracownicy, ale pamiętaj Ari, że jesteś dla mnie jak córka i życzę ci jak najlepiej. - poklepał ją po ramieniu i poszedł na zaplecze.
Dziewczyna sprzątała jeszcze przez ponad godzinę, a kiedy skończyła, zdjęła zapaskę i włożyła ją do małej drewnianej szafki. Założyła kurtkę jeansową i zawołała:
- Skończyłam! Wychodzę już!- zarzuciła torebkę na ramię i wzięła w dłoń reklamówkę z resztkami z baru.
Jednak nikt jej nie odpowiedział. Zaczęła rozglądać się po barze, ale nie zauważyła nigdzie Steve'a. Pokierowała na zaplecze, tam z małego pomieszczenia dochodził głos mężczyzny.
-Spokojnie, pamiętam. Załatwię wszystko tak jak miało być, czy kiedyś cię zawiodłem? - mówił przez telefon.
Aria uchyliła drzwi i powtórzyła, że skończyła. Facet gwałtownie odwrócił się w jej kierunku i z przestraszonym wyrazem twarzy, pokiwał ręką na pożegnanie. Ari posłała lekki uśmiech i wyszła z pracy.

Rozkładając parasol, powoli stawiała krok za krokiem, kierując się w stronę domu. Zazwyczaj droga zajmowała jej około piętnastu minut piechotą, jednak powroty były dużo dłuższe. Dziewczyna wracając szła dużo wolniej, spoglądając w niebo, a często zatrzymując się na przydrożnej ławce i rozmyślając. Magnolia Springs to  małe miasteczko położone w stanie Alabama, liczące ponad tysiąc mieszkańców, którego i tak większość była w średnim lub podeszłym wieku. Dlatego też życie w tym miejscu, przestawało tętnic już w godzinach wieczornych. Po dwudziestej pierwszej ulice stawały się puste, jedynie gdzieś jakiś pies przeleciał przez drogę, zaburzając na chwilę spokój. Cisza która wówczas trwała, była zbawienna dla zmęczonej Ari. Dziewczyna odpoczywała, wsłuchując się jedynie w szum wiatru lub jak tego dnia, w dźwięki padającego deszczu.
Ta noc wydawała się być taka sama jak w inne dni, ale to tylko złudzenie.
W pewnym momencie Aria usłyszała jakiś krzyk. Zaczęła się rozglądać aż nagle gdzieś w oddali, w parku zauważyła dwóch mężczyzn, którzy wyglądali jakby się szarpali. Dziewczyna zostawiając reklamówkę z resztkami, wolnym krokiem zaczęła iść w ich stronę. Nagle zobaczyła jak jeden z mężczyzn upada, wydając przeraźliwy jęk.
-Ej! - krzyknęła młoda kobieta, zatrzymując się na chwilę i wyciągając telefon.
Drugi mężczyzna na zawołanie gwałtownie się odwrócił twarzą w jej stronę. Było zbyt ciemno i daleko by zobaczyć twarz. Jednak Aria zauważyła w prawej dłoni stojącego mężczyzny, coś na wygląd noża.
- Zadzwonię na policję! - krzyczała, zaczynając wykręcać numer alarmowy.
W tym momencie mężczyzna ruszył do ucieczki, zostawiając tego drugiego leżącego. Kiedy Ari miała pewność, że nic już jej nie grozi natychmiast pobiegła w stronę leżącego.
- O Boże to krew! Jest pan ranny! - zdjęła od razu kurtkę i przyłożyła do krwawiącego brzucha.
- Mów mi Eric. - wystękał poszkodowany. - Będę żył. Nie jest to głęboka rana.
- Dzwonię po karetkę. Proszę przytrzymaj tutaj. - Ari łapiąc dłoń Erica, położyła ją na kurtkę jeansową, która uciskała ranę.
Sama w tym czasie wykręcała numer pogotowia ratunkowego.
- Zostaw. -wytrącił telefon z dłoni dziewczyny. - To nie jest aż tak poważne by wzywać ich z innego miasta. Wystarczy nasz miejscowy lekarz.
- Ale ty masz dziurę w brzuchu! - stwierdziła spanikowana. - Możesz umrzeć!
- Spokojnie. Jestem twardy. - lekko się roześmiał, a potem z bólu skrzywił oblaną potem twarz. - Pomóż mi wstać, przychodnia jest tuż za rogiem. Pójdziemy pieszo.
Ari zaczęła rozglądać się dookoła, jakby szukała kogoś kto by mógł im pomóc, ale nikogo nie było. Nerwowo oddychając,  powoli pomogła mu wstać. Oparł się o nią i ruszyli wlekąc swe nogi w stronę przychodni.
- Kto to był? Co się w ogóle wydarzyło? - zapytała.
-Nie mam pojęcia kto to. Pierwszy raz go widziałem na oczy. - trzymał się za brzuch. - Byłem się przejść i zobaczyłem go jak chodził w tę i tamtą po parku. Podszedłem do niego, myślałem że trzeba mu pomóc, a on mnie zaatakował.
- Trzeba to zgłosić na policję. - odparła Ari.
- Jak tylko John ogarnie mi tą dziurę to, to zrobię. - oznajmił Eric.

"Zanim Cię Ocaliłam" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz