Rozdział 12

28 5 8
                                    

Kolejne dni i tygodnie minęły bardzo szybko. Aria każdą wolną chwilę spędzała z Ericiem. Spotykali się po pracy i przed nią, a w wolne dni Aria przychodziła do sklepu budowlanego i tam spędzała pół dnia. Jednak raz na tydzień, starała się odwiedzać mamę w szpitalu. Tak było też tego dnia, tyle że tym razem towarzyszył jej Eric. Siedzieli przy jej łóżku, masując jej nogi i ręce. Potem Eric zmienił kwiaty, a Aria nawilżała jej usta.
- Mama byłaby szczęśliwa, widząc cię obok mnie. - odparła, obejmując mężczyznę. - Czy coś się stało? - spytała, zauważając jego smutną minę.
Eric wymusił na swej twarzy uśmiech i pokiwał głową, po czym ucałował Ari w czoło.
- Wracamy już? - spytał Eric.
- Tak. - mówiąc to, dziewczyna ucałowała mamę w policzek. - Kocham cię mamuś. Niebawem znów się zobaczymy. - spojrzała na nią jeszcze raz i wyszła.
Wsiedli do auta i udali się w drogę powrotną do Magnolia Springs.

Mokra nawierzchnia jezdni lśniła w świetle drogowych lamp, a gęsta mgła  tworzyła miękką, delikatną otoczkę.
W tle, z samochodowego radia  leciał jeden z utworów Hurts. Aria oparta głową o szybę, spoglądała na wyświetlacz telefonu. Eric położył rękę na jej kolanie i lekko zacisnął. Dziewczyna uniosła głowę, podpierając ją na ręce. Potem położyła na jego dłoni, swoją dłoń i zamyślona, patrzyła przed siebie.
- O czym myślisz Ari?
- To już prawie miesiąc. Szeryf Ben nie dał mi dalej znać, co z widzeniem z moim ojcem. Powiedział tyle, że to trochę trwa i się odezwie jak dostanie odpowiedź.
- To pewnie tak będzie. Musisz być cierpliwa.
- Uwierz mi, że staram się.
- Za chwilę będziemy, chcesz coś zjeść, przejść się czy coś?
- Może pojedziemy do ciebie? Już się trochę znamy, a nigdy nie byłam u ciebie w domu.
- Może innym razem. - zabrał rękę z kolana dziewczyny i przeczesał nią włosy.
- Dlaczego? - spytała, odwracając głowę w jego stronę.
- Mam bałagan.
- Na pewnie nie większy niż ja, więc możemy jechać. Najwyżej pomogę ci posprzątać. - odparła, posyłając mu uśmiech.
- Powiedziałem nie! - Eric podniósł głos, a w jego oczach pojawiła się jakaś nieopisana złość.
Aria aż podskoczyła. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, po czym w milczeniu odwróciła twarz w stronę szyby. Ręce splotła na udach i głęboko westchnęła. Nastała chwilowa cisza.
- Ari przepraszam. Nie powinienem tak wyskakiwać na ciebie. - zmierzył ją wzrokiem. - Zimno ci? Z tyłu jest koc. Poczekaj, zaraz go dostanę. - zaczął sięgać na tylnie siedzenie.
Nagle jakieś zwierzę wyskoczyło przed maskę auta.
- Uważaj! - krzyknęła dziewczyna.
Eric gwałtownie skręcił. Wpadli w poślizg. Zakręciło pojazdem na bok.
Na szczęście nic się nikomu nie stało. Zatrzymali się na poboczu drogi, dwa metry przed drzewem.
- Kurwa! - krzyknął mężczyzna, uderzając pięściami całą siłą o kierownicę samochodu. - Niech to szlak! - wyklinał na cały głos.
Aria przerażona rozpięła pas i położyła dłoń na twarzy mężczyzny.
- Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?
- Zostaw! - odepchnął jej dłoń. - Zapnij te cholerne pasy i jedźmy. Odwiozę cię do domu.
Aria zamrugała kilka razy. Pierwszy raz widziała takiego zdenerwowanego Erica. Nie wiedziała co w niego wstąpiło. Była przestraszona.  Wolała się już nie odzywać, aż do końca drogi. Cała sytuacja spowodowała, że chciało się jej płakać. Łzy napłynęły jej do oczu i z trudem je powstrzymywała.
Gdy już dojechali, Aria wzięła torebkę i wysiadła z auta.
- Ari przepraszam cię. - wyszeptał, patrząc na zamykające drzwi.
Dziewczyna weszła zdenerwowana do domu. Eric wypuścił powietrze, odpalił samochód i odjechał.

Następnego dnia Aria udała się na drugą zmianę do pracy. Już od wejścia było czuć, że coś się szykuje. Kelnerki wręcz biegały po hotelowej restauracji. Łączyły stoły i nakrywały je czarnym obrusem ze złotą otoczką. Do tego świece różanego zapachu i kwiaty w wysokich wazonach. Stoły uginały się od jedzenia. Było mnóstwo przystawek, słodkości, napojów  i owoców.
- Dobrze, że jesteś. Dzisiaj restauracja jest zamknięta, bo mamy specjalnych gości. Burmistrz ma tu spotkanie biznesowe. - powiedziała Isabell. - Ty, Lili i Monica będziecie obsługiwać gości. Reszta może wracać do domu.
- Rozumiem. - rzekła Aria upinając włosy.
- Zamiast zwykłego mundurku, macie dzisiaj ubrać odświętny outfit. - powiedziała Isabell, wskazując na wieszak, na którym wisiały trzy czarne sukienki z białym kołnierzykiem, który zdobiły małe perełki i długim rękawem. Do tego były białe szpilki.
Dziewczyny poszły się szybko przebrać.
Gdy Aria wyszła z przebieralni i podeszła do lustra, nie mogła uwierzyć w to, jak wyglądała.
- Boże Ari jakie ty masz boskie nogi. - powiedziała z zachwytem Lili.
- No nie wiem. - mówiąc to, dziewczyna próbowała naciągnąć jak najbardziej sukienkę, która ledwo zakrywała jej pupę.
- Przestań bo zniszczysz sukienkę. - wtrąciła Monica. - Zachowuj się jak kobieta wysokiej klasy, a nie plebs.
- Przestań. Ari nie jest przyzwyczajona do takiej długości. - broniła ją Lili. - Spokojnie. Może się wydawać, że za chwilę wszystko wyjdzie nam na wierzch, ale nie znam wygodniejszej sukienki o tej długości. Pięknie eksponuje nasze wdzięki, a przy tym jest bezpieczna, nie podwija się dzięki tej taśmie po wewnętrznej stronie.
- Ja to żałuję, że nie ma dekoltu. Ten kołnierz gniecie mnie pod szyją. - narzekała Monica.
W pewnej chwili wróciła Isabell. Stanęła naprzeciw dziewczynom i aż otworzyła usta z zachwytu.
- Wyglądacie bosko. - przyklasnęła w ręce. - Teraz zróbcie obrót.
Dziewczyny zakręciły się w okół własnej osi, paradując niczym modelki na wybiegu.
- Jesteście gotowe. Goście już są, możecie ruszyć do pracy. - odparła z szerokim uśmiechem Isabell. - Pamiętajcie, że nie możecie się odzywać nie proszone. Gość jest z zagranicy, to biznesmen na wysokim poziomie.
Kelnerki kiwnęły głowami, a potem biorąc tace, ruszyły na salę.
Przy rozłożonych stołach siedział burmistrz Ralph, szeryf Ben, rudowłosa kobieta i jakiś ciemniejszej karnacji, o czarnych włosach i z czarnym, krótkim zarostem mężczyzna. Był on około czterdziestki, wydawał się być w miarę wysoki i dobrze zbudowany. O czym świadczyła czarna, opinająca jego ciało koszula, z rozpiętymi kilkoma guzikami, odsłaniająca wyrzeźbioną klatę. Rękawy na ramionach wyglądały jakby miały za chwilę pęknąć od ruszenia ręką. Ralph i Ben postawili na klasyczne garnitury. Jeden z nich miał czarny, a drugi granatowy. Natomiast jedyna kobieta w ich towarzystwie miała na sobie długą przylegająca, czerwoną sukienkę z rozporkiem na lewej nodze, sięgającym aż do biodra i głęboki dekolt w kształcie litery V. 

"Zanim Cię Ocaliłam" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz