Rozdział 4

21 5 4
                                    

             Ostatnie dni upłynęły bardzo szybko, zamieniając się w tygodnie. Aria codziennie pracowała, nie mając nawet czasu by zajrzeć do mamy. Pocieszał ją jednak fakt, że gdyby cokolwiek się wydarzyło, to ktoś ze szpitala by się z nią skontaktował. Natomiast co chodzi o Erica, to od spotkania nad rzeką, już więcej ze sobą nie rozmawiali. Czasami wpadł do baru, ale zazwyczaj obsługiwała go inna kelnerka. Życie w Magnolia Springs wróciło szybko do normy po ówczesnych wydarzeniach, a ludzie żyli jakby nic się nie stało. Być może  dlatego historia, która połączyła Erica i Arie była tylko chwilowa. W końcu ile można wracać do tego samego. A każdy chyba wie, że odgrzewany kotlet schabowy już nie smakuje tak dobrze, jak za pierwszym razem.
Podobne zdanie miał ojciec dziewczyny, który uważał, że sprawy z przeszłości powinny już tam zostać. Dlatego też, jeśli chodziło o pieniądze, to nie był pamiętliwy.

***

Nadszedł kolejny dzień wypłaty Ari. Dziewczyna wydawała ostatnie rachunki przed zamknięciem.
- Pieniądze zostawię ci na zapleczu. - odparł Steve.
Nagle do baru wszedł Paul. Widać było, że już od kilku dni nie pił, bo cały się trząsł. Na oczach klientów podszedł do córki, położył rękę na jej ramieniu i powiedział rozczulającym głosem:
- Ari, moja droga... Mogłabyś pożyczyć ojcu trochę pieniędzy?
Aria znieruchomiała. Spojrzała na jego nie ogoloną, opuchniętą, jakby pogryzioną przez pszczoły gębę, na jego jak olejem oblane włosy... Był odrażający. Nieprzyjemny odór powodował mdłości. Dziewczyna wręcz wolała umrzeć z braku powietrza, niż zachłysnąć się tym smrodem.
- Paul wracaj do domu. - w pewnym momencie przyszedł Steve.
- Nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa. - zmienił ton głosu.
- Ari tutaj teraz mieszka, a to mój bar, więc i moja sprawa. - rzekł szef, robiąc dwa kroki w przód.
- Ona da kasę i rozstaniemy się w zgodzie. - oznajmił Paul.
Steve biorąc głęboki wdech, tak jakby pomagało mu to się kontrolować, spokojnym ruchem otworzył drzwi, wskazując by mężczyzna opuścił lokal.
- Ze względu na naszą dawną znajomość proszę idź z stąd, bo wezwę policję.
Twarz Paula przybrała czerwonego koloru. Ojciec dziewczyny, aż kipiał ze złości. Spoglądając na twarze ludzi, zajmujących jeszcze kilka stolików, złapał za wolne krzesło i rzucił nim w bar.
- Oboje tego pożałujecie! Zapamiętam to wam! - krzycząc, wyszedł z lokalu.
- Przepraszamy za niedogodności. To się więcej nie powtórzy. - Steve uspokoił klientów.
Aria podniosła krzesło i położyła na miejsce, po czym rozliczyła ostatnią parę, która po chwili opuściła bar i wzięła się za sprzątanie.
Kiedy skończyła, a reszta pracowników opuściła budynek szef podszedł do dziewczyny, by zapytać:
- Wszystko w porządku ? Nie będziesz się bała zostać tu sama?
-Spokojnie, dam sobie radę. - wyrysował się na jej twarzy szeroki uśmiech, ale oczy wydawały się zaraz zalać łzami.
- No dobrze. Jak coś, to dzwoń po mnie albo od razu do szeryfa. - mówiąc to Steve ubrał skórzaną kurtkę i opuścił budynek.
Aria podeszła do drzwi, by sprawdzić czy zamknęła je. Potem zgasiła światła i poszła na zaplecze. 

***

Aria leżała już na kanapie. Nie mogła jednak zasnąć. Przewracała się z boku na bok. Sen wydawał się nie nadchodzić. Wstała więc i pomaszerowała do kuchni. Wzięła szklankę i nalała sobie wody. Zbliżała już usta do krawędzi naczynia, gdy nagle rozległ się huk. Dziewczynie ze strachu wyleciała szklanka z rąk.
- Chodź tu, ty mała szmato! - usłyszała zchrypiały głos mężczyzny.
Wybiegła na salę. Widok był szokujący. Paul stał z kilofem w środku baru, wśród tysiąca kawałków potłuczonego szkła, pochodzącego z okien. Aria widząc to, zaczęła powoli się cofać, aż w końcu pobiegła na zaplecze, dokładnie zamykając drzwi.
- Daj mi kasę smarkulo, bo inaczej pożałujesz! - krzycząc to, mężczyzna zaczął walić kilofem wszędzie, gdzie popadło.
Stoły i krzesła upadały, łamiąc się jak domki z kart. Potem podszedł do baru i rozbijał wszystkie kufle, kieliszki i szklanki.
- Niecierpliwie się! - złapał do rąk butelki alkoholu, które zaczął rozlewać po całej sali.
Aria wzięła telefon do rąk i natychmiast zadzwoniła po szeryfa.
Potem ubrała buty i mając nadzieję, że powstrzyma ojca, wróciła na salę.
- Tato błagam cię, nie rób niczego co będziesz żałował. - widząc jak trzyma zapalniczkę w dłoniach, próbowała go odciągnąć od zamiaru podpalenia.
- Żałować? Ja?! To oni powinni żałować mnie! Jak ja nienawidzę tego miasta! Pierdolone Magnolia Springs! Niech wszyscy zdechną! - wykrzykiwał, chwiejąc się na boki.
Aria wylewając łzy, podeszła powoli w stronę Paula, próbując mu odebrać zapalniczkę.
- Tato proszę cię, błagam ... - mówiła łamiącym głosem, wyciągając do niego dłoń. - Zadzwoniłam po szeryfa, zaraz tu będzie.
Facet spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa, takim łagodnym, jakim od dawna nie patrzył na córkę. 
- Wybacz. Tak będzie lepiej. - rzekł spokojnym głosem, a potem podpalił bar, na którym po rozlewany był alkohol.

W oczach Ari można było dostrzec odbicie płomieni, które wyglądały jakby tańczyły na blacie. Ogień rozprzestrzeniał się zbyt szybko. Dziewczyna spojrzała na ojca, który szedł chwiejnym krokiem w jej stronę. Nie zastanawiając się dłużej, pokierowała się w stronę wyjścia.
Niestety mężczyzna złapał ją w pasie i nie chciał puścić.
- Co ty wyprawiasz?! - wykrzyczała, szamotając się w jego uchwycie.
-Lepiej jak umrzemy tu dziś oboje. - wyszeptał, zaciskając jeszcze mocniej ręce na jej biodrach.
Aria nie była gotowa umierać, nie tej pięknej, bezchmurnej nocy, która przypominała rozlany atrament. Miała marzenia, miała chęci życia i nic nie było w stanie jej powstrzymać, nawet jej pijany ojciec. Nagle dziewczyna z całej siły wygięła się w tył, co spowodowało, że mężczyzna z kilkoma promilami natychmiast upadł, puszczając ją. Ari nie oglądając się za siebie, pośpiesznie wybiegła, zostawiając ojca, leżącego wśród płomieni.

Po chwili przyjechał szeryf, wraz z dwoma kolegami, którzy szybko wbiegli do środka i wyciągnęli Paula z płonącego baru. Dziewczyna w tym czasie zadzwoniła po straż, która już po dosłownie kilku minutach była na miejscu i starała się uratować to, co się da. Ta noc wydawała się nie kończyć. Zastępca szeryfa zabrał Paula, podczas gdy sam szeryf - Ben spisał zeznania. Potem dziewczyna próbowała dodzwonić się do Steve'a, ale nie odbierał. Było już grubo po północy, więc pewnie mężczyzna już dawno spał.
- Zawieźć panią do Steve'a? Myślę, że oboje powinniśmy do niego iść. - zaproponował Ben.
- Dobrze. - odparła dziewczyna, wsiadając do radiowozu.

***

Wołali i pukali, ale nikt nie odpowiadał. W końcu szeryf Ben wszedł do środka. Drzwi były otwarte.  Po przeszukaniu nie dużego domku, okazało się, że nikogo w nim nie było.
Roztrzęsiona Aria, nachalnie próbowała skontaktować się z szefem, ale na próżno. Nie odebrał ani jednego telefonu. W pewnej chwili Ben odebrał telefon.
- Tak, tak ... Rozumiem. Dobrze. Zaraz będę. - przytakiwał.
Kiedy skończył krótką rozmowę, kazał wsiąść dziewczynie do samochodu. Bez słowa, ruszyli w drogę. Szeryf zatrzymał się koło parku.
- Proszę, zostać tutaj. - odparł, wychodząc z auta.
Aria przez szybę widziała kilku stojących ludzi, którzy wydawali się czymś poruszeni. Kiedy szeryf do nich dołączył, wbił w coś wzrok, po czym ściągnął swój kapelusz. Dziewczyna poczuła dziwną chęć, do niedostosowania się do prośby szeryfa. Otworzyła drzwi radiowozu, po czym powoli szła w kierunku grupki osób. Gdy doszła jej źrenicę się rozszerzyły, usta delikatnie rozchyliły, a ciało jak galareta zaczęło dygotać.
Spojrzała przed siebie, a tam na ziemi w samych spodniach leżał Steve. Na szyi miał siny, gruby ślad. Jego ręce były jakby przypalane,  twarz miał całą we krwi, a klatka piersiowa była pokłuta jakby nożem.
- Steve nie żyje. Został brutalnie zamordowany. - rzekł na jednym wdechu szeryf Ben.
Kiedy Aria to usłyszała, spojrzała w okół siebie i nagle zaczęła szybko oddychać, tak jakby próbowała złapać powietrze, które gdzieś jej umykało. Po chwili zbladła i upadła na podłoże, tracąc przytomność.


"Zanim Cię Ocaliłam" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz