Rozdział 7

24 5 9
                                    

         Szeryf Ben wrócił na komisariat z obchodu. Podszedł do jednej z cel, w której przebywał ojciec Ari - Paul. Mężczyzna siedział pod kruszącą się ścianą. Twarz jego była spuchnięta, ale tym razem nie z alkoholu, lecz z bicia. Kiedy go aresztowano, to nie szczędzono mu ciosów. Miał złamany nos i sine oko.
- No już niedługo sprawiedliwości stanie się zadość. - Ben przykucnął przy zardzewiałych kratach celi.
- Ty bydlaku! - Paul rzucił się gwałtownie w stronę szeryfa. - Przecież każdy z nas wie, o jakiej sprawiedliwości mówisz.
- Staniesz przed sądem i odpowiesz za tą karygodną zbrodnie. - mężczyzna śmiał mu się w twarz. - Ari już nigdy nie zobaczysz.
- Pierdol się! - łapiąc kraty, Paul zaczął nimi potrząsać.
Szeryf wyprostował nogi i poszedł do pomieszczenia obok. Włączył radio, nalał sobie kawy i założył nogi na biurku.
- Pozwólcie mi się z nią zobaczyć! Ona musi znać prawdę! - wykrzykiwał Paul, rzucając się po podłodze.
Jednak nikt go nie usłyszał, a raczej nie chciał słyszeć i reagować.

W pewnej chwili na komisariat przyszedł Ralph. Poprawiając krawat i spoglądając na swój drogi zegarek, wszedł do biura Bena. Drzwi były tak słabo szczelne, że wszystko było słychać.
- Spytaj się, czy będzie zeznawać przeciwko ojcu. - powiedział burmistrz.
- Za chwilę do niej zadzwonię. - mówiąc to, Ben wykręcił numer do Ari i chwilę czekał aż odbierze.
Kiedy już to zrobiła, szeryf zadał jej pytanie odnośnie zeznań, naciskając, że rozumie że to ojciec i nie chce zeznawać. Gdy skończył rozmawiać, przekazał informacje burmistrzowi:
- Powiedziała, że woli nie iść do sądu i w ogóle nie chce go już widzieć.
- Fantastycznie, to problem z głowy. To dzisiaj przed północą. Tu masz odpowiednie dokumenty. - mówiąc to, Ralph opuścił komisariat.

***

Aria szła chodnikiem, kiedy zwolnił jakiś samochód. Tylnie okno się rozsunęło, a z niego wystawał burmistrz Ralph.
- Witam, a gdzie to panienka idzie? - zapytał, ściągając okulary przeciwsłoneczne.
- Idę do sklepu budowlanego. - odpowiedziała, poprawiając kosmyk włosów, który wiatr przesunął na jej twarz.
- To jeszcze kawałek drogi. Może ja i mój szofer moglibyśmy panienkę podwieźć? - zaproponował, łapiąc już za drzwi, gotowy je otworzyć.
- Nie trzeba, przejdę się. - odwróciła się bokiem, by ruszyć dalej.
- Znalazłaś już pracę? - wycedził.
- Nie. - odpowiedziała Aria.
- Zapytaj w hotelu Rosemoon. Tam kogoś szukają. - spojrzał na dziewczynę jeszcze raz, po czym zasłonił szybę i kazał szoferowi odjechać.
Aria ruszyła dalej. Po kilkudziesięciu minutach dotarła na miejsce. Weszła do sklepu, ale po szybkim rzuceniu okiem, nie dostrzegła Erica. Był jedynie Marcus. Dziewczyna podeszła do lady i zapytała:
- Jest Eric? Dzwoniłam do niego, ale nie mogłam się dodzwonić.
- Eric wyjechał.
Aria wyglądała jakby dostała co najmniej w twarz.
- Ale dlaczego? Co się stało? To przeze mnie?
- Nie Ari, skądże. Ma jakieś szkolenie, pojechał z ekipą na cztery dni, a na kolejne trzy dni wziął wolne. Miał coś załatwić.
- A, rozumiem. - odetchnęła z ulgą.
- Jak zadzwoni, to powiem mu żeby się z tobą skontaktował.
- Super, dziękuję. - dziewczyna kiwnęła głową, a potem wyszła.
W drodze powrotnej Ari mijała hotel Rosemoon. Przypomniała sobie o słowach burmistrza, więc postanowiła wejść na recepcję. Powiedziała, że szuka pracy i czy jest jakaś oferta. Miła blondynka kazała poczekać jej w holu, do którego po dłuższej chwili przyszła kierowniczka hotelowej restauracji.
- Dzień dobry, nazywam się Isabell Tucker. Odpowiadam za restaurację. Słyszałam, że szukasz pilnie pracy. - podała rękę na przywitanie, a po chwili usiadła na fotelu, zakładając nogę na nogę.
Isabell Tucker była elegancką kobietą koło czterdziestki. Miała beżowe włosy, idealnie spięte w koka. Do tego ołówkową spódnice za kolano i satynową, karmelową koszule i czarne szpilki. Na jej ustach była krwistoczerwona szminka, a na powiekach rozświetlacz i czarne kreski.

- Tak. Pracowałam od skończenia liceum, aż do teraz w barze Frish na stanowisku kelnerki. Mam dwadzieścia dwa lata i szybko się uczę. - powiedziała Aria.
- No dobrze, myślę że możesz zacząć od jutra od siódmej. Pracuje się u nas na dwie zmiany. Będziesz mieć odpowiedni uniform. Zadbaj tylko o starannie spięte włosy i nie przesadzony makijaż. Działamy na wysokim poziomie, więc liczę na wysoką kulturę i nienaganne zachowanie. W przeciwnym razie się pożegnamy. - wytłumaczyła kobieta.
Aria posłała jej uśmiech, potem podała jej rękę na pożegnanie.
- Czy ktoś ci już mówił, że masz interesujący typ urody? - uśmiechnęła się Isabell, prezentując idealnie białe i równe zęby.
Aria rumieniąc się, opuściła hotel.
W drodze powrotnej do domu, napotkała kilku chłopców na rowerach, którzy zaczęli wokół niej jeździć i wyzywać.
- Córka mordercy! Powinnaś się z stąd wynieś! Nie ma tu dla zbrodniarzy miejsca! - krzyczeli.
Dziewczyna zaciskając zęby, przyspieszyła kroku. Nie reagując na zaczepki, zaczęła biec. Jednak oni nie odpuścili. Jechali za nią aż do domu.
Kiedy dziewczyna stała przy drzwiach, wzięli oni kamienie i zaczęli w nią rzucać. Pośpiesznie wyciągnęła z torebki klucze i nerwowo starała się je wsadzić do zamka. Chwilę to trwało, gdyż ręce jej się trzęsły. W końcu udało się jej wejść do domu i zamknąć dokładnie drzwi. Zdyszana, zsunęła się po nich na podłogę i na cały głos rozpłakała. Dzieciaki jeszcze chwilę pokręcili się w okół domu, a potem odjechali.
Dziewczyna wyciągnęła telefon i zaczęła przeglądać kontakty. Cała lista liczyła siedem kontaktów. Miała w nich: Steve'a, mamę, lekarza ze szpitala w którym przebywała mama, koleżankę z liceum, z którą od dawna nie miała kontaktu, byłego chłopaka, siostrę no i Erica. Wśród tych siedmiu osób tak naprawdę mogła tylko napisać do Erica. Dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo jest osamotniona. I pomyśleć, że kiedyś miała wspaniały dom, rodzinę i wielu znajomych, a teraz nie miała nawet osoby przy której mogłaby się wypłakać.

W pewnej chwili otworzyła pole do wiadomości tekstowej. Miała być to wiadomość do Erica. Zaczęła już coś pisać, ale po chwili i tak to kasowała. Zrobiła kilka podejść, aż w końcu zrezygnowała. Odłożyła telefon na bok i płakała, naprzemiennie krzycząc. Była sama i nikt jej nie zdołał usłyszeć. Gdyby jednak wraz ze łzami spłynęły wszystkie jej problemy, cały ból... Niestety ten wybuch, pozwolił jej tylko na chwilowe ukojenie.

***

Była już północ. Pod komisariatem czekał radiowóz, do którego został wsadzony ojciec Ari. Paul miał związane ręce i nogi. Po jednej i drugiej stronie siedziało dwóch facetów. Szeryf Ben siedział z przodu, na miejscu pasażera. Kierowcą był o ciemniejszej karnacji mężczyzna.
- A więc to już koniec. - rzekł Paul.
- Nie. To dopiero początek. - odparł szeryf, zapalając cygaro.
- Powiedz mojej córce, że żałuję wszystkiego co jej zrobiłem. - mówił.
- Mogłeś to sam powiedzieć, ale wolałeś  się znęcać. To już nie mój problem. Trzeba było lepiej ten czas wykorzystać. - rzekł z nonszalancją w głosie.
- Ty sukinsynie! - ryknął Paul.
- Zatkajcie mu tą mordę. Niech tyle nie szczeka. - rozkazał Ben.
Mężczyzni bez zbędnych słów, od razu nakleili na usta ojca dziewczyny taśmę. Szeryf włączył radio, podkręcił je na maksymalną głośność. I w szampańskim nastroju, zaczął podśpiewywać. Po godzinie dojechali gdzieś do lasu, na jakieś lekkie wzniesienie. Zaparkowali między krzakami, a potem na znak szeryfa, dwóch  mężczyzn wyprowadziło Paula na zewnątrz. Wszyscy szli jeszcze przez kilkanaście minut lasami. W końcu się zatrzymali nad wykopanym w ziemi dołem. Paul spojrzał na mogiłę i już wiedział. Wiedział już wcześniej, co z nim się stanie. Chyba się z tym pogodził, bo nawet nie próbował walczyć. Stał nad wykopaną dziurą i czekał na to, co miało za chwilę nastąpić. Ben siadł na pniu i paląc cygaro machnął ręką. Był to znak, znak by przejść do działania.
Dwóch facetów najpierw popchnęło Paula, a gdy ten upadł związany, zaczęli go kopać i po nim deptać. Łamane kości żeber i palców przypominały dźwiękiem, kruszenie paczki chipsów. Krew tryskała z nosa, zalewając twarz.
- Dosyć! - krzyknął szeryf, prostując nogi.
Dwóch mężczyzn się odsunęło. Ben podszedł do ledwo żyjącego Paula i zdjął mu taśmę z ust.
- Chcesz coś powiedzieć? - spytał szeryf.
- Pierdol się. - Paul opluł go prosto w twarz.
Ben wyciągnął chusteczkę i otarł nią twarz.
- Na twoim miejscu prosiłbym o litość dla córki. - powiedziawszy to, wyciągnął pistolet i strzelił wprost w głowę Paula. - Zakopcie go dokładnie.
Kopnął go do mogiły, po czym jego wspólnicy wzięli łopaty i zaczęli przysypywać ciało mężczyzny. Jednak nie zauważyli, że niedaleko grobu leżało zdjęcie Paula, na którym był wraz z rodziną. 

"Zanim Cię Ocaliłam" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz