Rozdział 3

24 5 3
                                    

Aria już spała na zapleczu baru, gdy obudził ją dźwięk warkotu silnika. Przetarła oczy i włączając latarkę w telefonie, postanowiła przejść do głównej sali. Zobaczyła ciężarówkę z zapalonymi światłami, stojącą przed budynkiem. Zgasiła lampkę w komórce i chowając się za filarem, przyglądała się dwóm mężczyznom, stojącym przed pojazdem. Jeden z nich wysoki, postawny szatyn z zarostem i okularach to burmistrz miasteczka Magnolia Springs - Ralph Robertson.
Natomiast drugi, który był średniego wzrostu do tego łysawy i z nadwagą, był całkowicie nieznany Ari. Nie było słychać rozmów, jedynie przeraźliwie brzmiący śmiech, a raczej rechot łysego gościa. Mężczyzni wydawali się być w dobrych nastrojach. Mieli pogodne wyrazy twarzy i luźną postawę. Rozmawiali tak jeszcze przez chwilę, a zaraz potem Ralph podał rękę mężczyźnie i odszedł. Facet który został, rozglądnął się dookoła siebie, potem wsiadł do ciężarówki i odjechał. Ari spojrzała na zegarek i już wiedziała, że długo nie po śpi. Było już po drugiej, a ona musiała wcześnie wstać by odwiedzić swoją mamę w szpitalu.

***

Ari już wychodziła, kiedy natknęła się na Steve'a.
-Aria wiem, że mówiłem, że macie dziś wolne, ale w południe ma tu przyjść burmistrz z jakimiś ważnymi ludźmi. Będę potrzebował pomocy, by ich obsłużyć. Mogłabyś zostać? - spytał.
Aria choćby chciała odmówić, to nie mogła. Steve był dla niej tak dobry, że po tym co dla niej robił zachowałaby się nie przyzwoicie, próbując odmówić. Kiwnęła więc głową na zgodę i wróciła do środka. Zaczęła nakrywać do stolika wieloosobowego. Godzinę później przyszła Kate - szefowa kuchni. Od razu wzięła się do roboty. Już po kilku godzinach, do baru wszedł burmistrz ubrany w szary trzyczęściowy garnitur, a zaraz za nim pewien mężczyzna w jeansach i białej koszuli. Aria zaczęła podawać lunch. Najpierw zaniosła befsztyk na chlebie z tłustymi sosami, a potem pancake'i z syropem klonowym, tartę i kawę mrożoną.
- Jeśli panowie sobie czegoś zażyczą, proszę dać znać. - posłała im uśmiech i opuściła salę, zostawiając ich samych.
Prócz tych dwóch mężczyzn nie było nikogo innego, gdyż było to spotkanie zamknięte, więc inni klienci nie mieli wstępu. Ari poszła do kuchni gdzie pomagała sprzątać Kate. Po chwili przyszedł Steve, który powiedział:
-Jak skończy się ich spotkanie, to możecie już iść. Przepraszam, że was tak ściągnąłem. - po tym wyszedł.
Nagle z sali dobiegł głośny śmiech. Aria miała wrażenie, że gdzieś już taki słyszała. Wyjrzała zza drzwi i od razu sobie przypomniała. Mężczyzna siedzący z burmistrzem, to ten sam z którym Ralph spotkał się po pierwszej w nocy koło baru. Takiego śmiechu nie w sposób było zapomnieć. Głośny rechot, przyprawiający o dreszcze.

***

Po kilku godzinach, spotkanie się skończyło. Mężczyzni wymienili się jakimiś dokumentami, potem coś podpisali, aż w końcu się zebrali i wyszli, dziękując za wspaniałą ucztę.
- Kate możesz iść do dzieci, ja już tu posprzątam. - odparła Aria zbierając brudne naczynia ze stolika.
- Dziękuję ci bardzo, obiecałam dziś dzieciakom, że pójdziemy na plac zabaw, a tu nagle do pracy trzeba było iść. - żaliła się kobieta. - A ty nie miałaś żadnych planów?
- Nic istotnego. - odpowiedziała dziewczyna.
- Powinnaś mieć znajomych, korzystać z życia, bawić się. Na pracę przyjdzie jeszcze czas. Młodość masz jedną. - spojrzała takim współczującym wzrokiem. - Eh... Życie towarzyskie w tym zapyziałym miasteczku nie istnieje.
Aria sztucznie się roześmiała, zanosząc zastawę do kuchni. Kate stojąc przy wyjściu, jeszcze wspominała o zwłokach krawca.
- Taki młody mężczyzna, pół życia przed nim, a tak skończył.
- Mam nadzieję, że mordercę szybko złapią. - Ari mówiła podniosłym głosem ze zmywaka.
- W końcu się okazało, że to nie morderstwo, a wypadek. Znaleziono go nad rzeką. Idąc, poślizgnął się i uderzył głową o kamień. Zginął taką głupią śmiercią. A nawet czterdziestki nie miał. Szkoda chłopa.
Aria na te słowa, aż zaprzestała zmywania. Wyszła z kuchni i zaczęła dopytywać o szczegóły.
- Zrobili mu sekcje zwłok, wykluczono udział osób trzecich, więc żadnego mordercy tutaj nie ma. Możemy żyć spokojnie, tak jak ...- kobieta urwała, gdy za drzwiami baru zauważyła stojącego Erica. - Dobrze to ja lecę do dzieciaków. Jutro pogadamy.
Wychodząc minęła w progu mężczyznę, który z dużym pudełkiem wszedł do środka.
- Pomyślałem, że może masz ochotę na pizzę, więc oto jestem.
- Umieram z głodu, właściwie od wczoraj nic nie jadłam.
- Więc ratuję cię po raz drugi. - Eric puścił oczko. - To może zjemy nad rzeką? Jest ciepło, szkoda żebyśmy tu siedzieli.
-Dobrze tylko powiem szefowi, że wychodzę. - mówiąc to dziewczyna poszła na zaplecze, gdzie był Steve.
Powiadomiła go o wyjściu.
- Dobrze Ari to ja zamknę bar, jak tylko skończę liczyć zapotrzebowanie. Masz klucze więc na spokojnie. Jeśli chcesz mogę ci załatwić coś wygodniejszego do spania.
- Nie no, nie musi się pan fatygować. Jest całkiem wygodnie. Dziękuję za wszystko. - kiwnęła głową i wróciła do Erica, który zdążył już wyjść na zewnątrz.

***

Słońce ogrzewało swoimi promieniami, a delikatny, letni wiatr dodawał orzeźwienia. Eric i Ari siedzieli na brzegu rzeki, zajadając się kawałkami pizzy. Kiedy skończyli mężczyzna wstał na chwilę, by wyrzucić opakowanie do kosza. Aria w tym czasie rozpuściła swoje czarne falowane, niżej łopatek włosy i ściągnęła bluzę, zostając w czarnej bokserce. Podparła się na łokciach i wystawiła twarz w stronę słońca, zamykając oczy. Eric siadł obok niej i zaczął na nią spoglądać. Jego wzrok od razu przykuły zadrapania i siniaki na jej odsłoniętym ciele.
Przypominając sobie o awanturze z jej ojcem, natychmiast spojrzał na nadgarstek na którym została zsiniała obręcz, po uścisku Paula. Eric przejechał dłonią po jej śladzie na ręce. Jednak chyba nie spodziewał się takiej reakcji. Aria gwałtownie się odsunęła, wręcz odskakując na bok.
- Przepraszam, ja nie chciałem. - odparł mężczyzna. - Nie chciałem cię dotknąć. Przepraszam. To się więcej nie powtórzy.
Dziewczyna patrzyła na niego spłoszonym wzrokiem. Od razu nawdziała na siebie rozpinaną bluzę. Eric próbował w głowie ułożyć jakieś sensowne zdanie, które mógłby w tym momencie wypowiedzieć, ale nic mu nie przychodziło do głowy.
- Nie powinieneś tego widzieć. - oznajmiła zawstydzona Aria.
- Szczerze przepraszam, nie chciałem cię dotknąć. Po prostu jak to zobaczyłem... Jeśli chcesz, możesz się wygadać. Wszystko zostanie między nami. - patrzył jej prosto w kasztanowe oczy. - Możesz mi wszystko powiedzieć.
- Ale nie chcę. - odwróciła wzrok, spoglądając wprost na płynąca rzekę.
- Za niedługo będzie zachód słońca, widok z stąd musi być nieziemski. - próbował rozluźnić atmosferę, zmieniając temat.
Aria jedynie kiwnęła głową. Eric postanowił na chwilę się nie odzywać. Zapadła cisza miedzy tą dwójką, którą wypełniał dźwięk śpiewu ptaków, szumu drzew i gdzieś w oddali jadących aut.
- Boli cię jeszcze? - zapytała dziewczyna, przerywając milczenie.
- Z dnia na dzień coraz mniej. Johnny się spisał. - odpowiedział, dotykając się tam gdzie wciąż istniał ślad. - Ale w sumie to tobie zawdzięczam życie. Gdyby cię wtedy nie było, ten facet pewnie by mnie zabił, tak jak Kevina.
- Kate mi powiedziała, że nikogo nie zabito. Zrobiono sekcje zwłok i śmierć krawca, to nieszczęśliwy wypadek.
Eric otworzył szerzej oczy i już miał odpowiedzieć, gdy nagle zadzwonił telefon. Mężczyzna wstał i odszedł kawałek. Kiedy wrócił przeprosił dziewczynę i powiedział, że musi wracać.
- Jednak wcześniej cię odprowadzę.
- Nie musisz, wracaj do domu. - Aria odparła, kierując się w stronę głównej drogi.
- Co jeśli spotkasz ojca? - zapytał.
- Dam sobie radę, tak jak zawsze. - dziewczyna nie czekając na Erica, który składał koc, skręciła na prawo, kierując się w stronę baru.
Eric wziął koc pod pachę i wsiadł do samochodu zaparkowanego nieopodal.
Tymczasem słońce powoli zaszło, ulice znów stawały się puste, a światła w domach zaczęły świecić, dodając ciepłego i przytulnego klimatu miasteczku. Aria idąc chodnikiem, spoglądała w okna domów. Widziała w nich pełne, szczęśliwe rodziny i spokojne życie, czyli to, czego nie zaznała od wielu lat, a co było jej marzeniem. Póki co nie osiągalnym. Po drodze zadzwoniła do szpitala, by zapytać o stan mamy. Niestety było bez zmian.

***

Przytłoczona tym wszystkim, wchodziła do środka baru, gdy zauważyła pędzącego radiowozem szeryfa. Zdziwiona przyglądała się, póki nie zniknął za zakrętem. Potem weszła do środka i pokierowała się wprost do łazienki. Nachyliła głowę nad zlewem i zaczęła polewać ją wodą. Nałożyła szamponu i spłukała. Potem owinęła mokre włosy ręcznikiem, umyła zęby, przebrała w pierwszy lepszy dres i od razu położyła się, zasypiając na zapleczu.

"Zanim Cię Ocaliłam" Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz