Potężne, wysokie, metalowe drzwi zatrzaskują się z upiornym hukiem, niczym wrota do podziemnego królestwa rozpusty. Przelotnie rzucam na nie nieszczęśliwe spojrzenie ten ostatni, pożegnalny raz. Lodowaty dreszcz przebiega moje ledwie zakryte ciało, puls nieznacznie przyspiesza. Zabieram zdrętwiałą dłoń z smukłego ramienia Beth i prostuje się unosząc dumnie podbródek. Dziewczyna, posyła mi przepełniony autentyczną aprobatą uśmiech. Jej towarzystwo dodaje mi odwagi. Hale, pomimo marnego oświetlenia dostrzega butność, w moich szmaragdowych oczach. Prawy kącik jego ust unosi się minimalnie – ostentacyjnie.
-Trzymajcie się blisko mnie. -Oświadcza ostrzegawczo niskim tonem, a jego hebanowe oczy zatrzymują się na moich niebotycznie wysokich szpilkach. Prycham bezmyślnie, za co Lily bezzwłocznie karci mnie wzrokiem.
-Prowadź, zatem. -Beth zwraca się do Hale'a, odwracając tym samym jego uwagę od moich nieco drżących nóg.
Mężczyzna rzuca mi ostatnie, beznamiętne spojrzenie, po czym odwraca się nieśpiesznie. Chwyta uradowaną, rudowłosą za dłoń splatając z nią palce i nie czekając na mnie i Beth rusza w głąb pustego korytarza. Lily podskakuje niczym dziecko, które po długim błaganiu w końcu otrzymało swojego wielkiego, lukrecjowego lizaka. Krwistoczerwona, skórzana sukienka unosi się ukazując fragment pośladka. Zagryzam policzek do chwili, w której metaliczny posmak rozlewa się na moim języku.
-Jak słodko romantycznie. -Beth przemawia szeptem, usta konspiracyjnie zakrywając dłonią. Marszczy brwi w niesmaku, gdy jej wzrok podążą za oddalającą się parą.
-Przesłodko. -Mruczę jej do ucha i podbiegam, by poprawić sukienkę Lily, bo mimo wszystko niezmiennie jest moją przyjaciółką.
Ściany korytarza są szorstkie, betonowe i całkiem gołe. Posadzka wykonana z kamienia, potęguje surowy wygląd tego miejsca. Przejście oświetlają nam, zaledwie białe lampy zwisające z sufitu. Z każdym kolejnym krokiem muzyka staje się coraz głośniejsza, a cel podróży bezpowrotny. Moje smutne oczy pomimo wszelkich starań utkwione są w splecionych palcach Hale'a i Lily. Jej zaciśniętych paznokciach na jego alabastrowej skórze i sposobie, w jakim jej biodro ociera się o jego.
Niestety sama jestem sobie winna, bycia w tej... hmm... niezręcznej sytuacji.
Wgłębi duszy byłam świadoma, że to przecież kiedyś się wydarzy. Spotkają się - ona go urzeknie swoim idealnym ciałem i rodziną, a on zrozumie, że to dla niego najlepsza partia. Nie winie go za to, jestem jedynie wkurwiona, ponieważ robi to na moich oczach. I nagle przedtem przyjemny materiał czarnej sukienki zaczyna drażnić moją skórę. Staje się szorstki i sztywny, szczególnie w okolicy brzucha. Unoszę dłoń z zamiarem podrapania się, jednak palce ledwo muskają sukienki, kiedy opuszczam je z zrezygnowaniem. Świadomość tego, że to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie dopada mnie gdzieś z pogrzebanej w mroku świadomości. Czy jestem beznadziejnie stracona? Nie chcę poznać odpowiedzi.
-Przestań. -Subtelne uszczypnięcie z prawej sprawia, że przytomnieje. Rzucam blondynce pytające spojrzenie. -Przestań, tyle myśleć. -Dodaje natychmiast, dostrzegając moje zagubienie.
-Wiesz dobrze, że to nie jest takie łatwe. -Odpowiadam jej przygaszonym tonem. Słyszę jej przelotne westchnięcie i kątem oka dostrzegam, że Beth badawczo przygląda się mojej pokrytej makijażem twarzy. Wydaje mi się nawet, że słyszę szybko obracające się trybiki w jej umyśle.
-Dobra. -Oznajmia nagle, zatrzymując się gwałtownie. -Tak nie może być, wychodzimy. -Postanawia hardo, podpierając się pod boki.
-Nie. -Niemalże krzyczę spanikowana myślą, że ona ułożyła sobie wszystko w całość. Szybko jednak się reflektuje. To nie miałoby żadnego sensu, przecież jest w mieście zbyt krótko. -Mam w planach, w końcu dobrze się bawić. Zostań ze mną, proszę.
CZYTASZ
UMOWA| Olga B.
RomanceOn nie jest księciem z bajki, nie jest nawet miłym i porządnym facetem. Idealny na raz, nie na całe życie. /-Zgaduje, że to los znów nas na siebie napuścił. -Zimny ton Hale'a i równie lodowate spojrzenie jego brązowych oczu przeszywa moje ciało do k...