1. Otwórz oczy kobieto.

1.5K 40 1
                                    

Ból, nieznośny ból rozrywa mi głowę na strzępy. Otwieram powoli powieki, jakbym z trudem odrywała się od mroku. Przeciągam się ospale, przecieram obolałe oczy i z rezygnacją zerkam na telefon. Za dwie minuty rozlegnie się dźwięk budzika, wywołując we mnie jeszcze większy wstręt do nadchodzącego dnia. Z ciężkim westchnieniem wyłączam alarm. Na ekranie nie pojawiło się ani jedno nowe powiadomienie – pustka, jakby nikt o mnie nie pamiętał. Zamykam oczy i pozwalam sobie leżeć bez ruchu jeszcze przez te dwie minuty. Wiem, że to nie zmieni absolutnie nic, ale mogę oszukiwać samą siebie, że przez te krótkie chwile czas może się zatrzymać, świat się rozpadnie, a rzeczywistość rozpłynie się w nicość.

Oczywiście, to się nigdy nie dzieje. Zbieram się więc z łóżka z ogromnym wysiłkiem, jakbym dźwigała na plecach cały ciężar swojego zmęczenia. W pokoju panuje półmrok – zbyt znajomy i przytłaczający. Potykając się o porozrzucane rzeczy, docieram do łazienki. Przez ułamek sekundy patrzę w lustro – widzę twarz, której nie znoszę. Jest blada i obca, jak maska, z której wyparowało życie.

Biorę szybki prysznic, próbując obudzić coś w sobie, cokolwiek, co przypominałoby energię. Nakładam makijaż mechanicznie, bez emocji. Związuję ciężkie, czarne, kręcone włosy w kucyk. Ubieram się w służbowe ubrania: czarną, elegancką koszulę i spodnie, które uciskają, jakby chciały podkreślić, że nie mam dokąd uciec. Śniadanie nie istnieje w moim świecie; rano każdy kęs jedzenia zdaje się dławić mnie w gardle. Sprawdzam jeszcze raz telefon – wciąż pustka. Żadnych wiadomości, jakby cały świat odwrócił się ode mnie plecami.

Zastygam nagle. Zmarnowałam więcej czasu, niż powinnam. Za pięć minut odjeżdża mój autobus. Jeśli dzisiaj się spóźnię, mogę pożegnać się z pracą. A przecież nie mogę sobie pozwolić na to, żeby wszystko się posypało.

Wybiegam z mieszkania, prawie upadając na progu. Sąsiadka, wiecznie zdziwiona moją chaotyczną obecnością, kręci głową z niedowierzaniem, gdy przeskakuję po dwa stopnie na schodach.

Przystanek jest blisko, lecz droga wydaje się niekończąca. Ludzie wokół poruszają się wolno, jakby wszyscy we śnie zmierzali na miejsce zbiórki. Udaje mi się wskoczyć do autobusu w ostatniej chwili, ledwie łapiąc oddech. Kiedy wysiądę, będę musiała biec do pracy – jak zawsze, byle tylko zdążyć.

Tak właśnie robię: kiedy drzwi się otwierają, rzucam się do biegu, przeciskając się między zaspanymi, obojętnymi ludźmi. W mojej głowie kołacze się tylko jedno pytanie: ile jeszcze takich dni, zanim zupełnie się rozpadnę?

Biegnę, chociaż nigdy nie byłam w tym dobra. Biegnę, aż moje łydki płoną bólem, a pasma włosów przyklejają się do spoconego czoła. Nie zważając na nic, przebiegam przez ulicę. To był błąd.


Nagle coś uderza mnie z boku – jak ściana, której wcześniej nie było. Nie mam czasu, żeby zareagować, nawet nie zdążam podnieść rąk w obronnym geście. Świat wokół mnie gwałtownie zwalnia; wszystko staje się nienaturalnie wyostrzone, jakby każdy detal, każdy dźwięk docierał do mnie z osobliwą, bolesną klarownością.

Przez ułamek sekundy widzę tylko rozmazane kształty, jakieś cienie, może postacie – nie jestem pewna. Obrazy wokół mnie zaczynają się rozmywać, kolory tracą intensywność, jakby ktoś przygaszał światło. Widzę ciemność, która zbliża się powoli, wyłaniając się z krawędzi mojego pola widzenia. Ogarnia mnie miękki, przytłaczający mrok. Próbuję mrugać, jeszcze raz otworzyć oczy, ale ciemność pochłania wszystko, zabierając ze sobą ostatnie odgłosy świata. Wszystko przestaje mieć znaczenie – każdy dźwięk, każdy impuls, każdy niepokój.

Potem jest już tylko cisza.

– Otwórz oczy, kobieto – słyszę chłodny, spokojny głos tuż nad swoją twarzą.

UMOWA| Olga B.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz