Gdybym wyobraziła sobie taką sytuację wcześniej, prawdopodobnie czułabym się zażenowana. Ale kiedy to naprawdę się wydarzyło i to z okazji moich urodzin, nie mogłam powstrzymać ciepła, które poczułam w sercu. To była chyba najmilsza rzeczy, którą zorganizowało dla mnie tyle osób.
Stałam w osłupieniu prawdopodobnie szczerząc się, jak głupia. Nie docierały do mnie żadne bodźce, dopóki nie podbiegł do mnie Luke.
- Najlepszego Via! - uniósł mnie nad ziemię przytulając, a wtedy jakby się ocknęłam.
Zaczęłam uśmiechać się jeszcze bardziej, przytulając się do niego. Po chwili, kiedy znów stanęłam na ziemii, czułam, jak przytula się do mnie każdy po kolei. Od Connora, przez Melanie, a potem Zarę i nawet Soph, która oczywiście była we wszystko zamieszana.
W tym wszystkim dostrzegłam nawet jeszcze jedną twarz, która znajdowała się nieco dalej, niż wszystkie inne. Wbijał we mnie chyba najbardziej intensywne spojrzenie, jakie kiedykolwiek czułam.
– Ale ty jesteś już stara – pokręcił głową Luke, kiedy w końcu wszyscy dali mi miejsce na wzięcie oddechu.
– Jesteś ode mnie starszy, debilu – parsknęłam wywołując śmiech we wszystkich innych.
– Szczegóły – machnął ręką uśmiechając się szeroko.
Już po dosłownie kilku minutach słyszałam muzykę dobiegającą ze wszystkich możliwych głośników. Poza stołem pełnym przekąsek był też ten z napojami. Wysokoprocentowymi napojami, o co pewnie wszyscy zadbali. Póki co prawie każdy pił swoje drinki. Ale o dziwo wcale mi to nie przeszkadzało.
Sama nie chciałam pić alkoholu, ale nie mogłam zabraniać tego robić innym. Tym bardziej, że tamtego dnia otaczali mnie sami zaufanie ludzie. Naprawdę czułam się bezpiecznie.
Siedzieliśmy w jednej grupie na kanapie i fotelach wokół stolika. Connor z Lukiem chyba mieli zakład, kto opowie bardziej niedorzeczną historię, bo co chwilę śmieliśmy się z ich opowieści.
– Nie wierzę w to – odparła Mel, kiedy Connor skończył mówić.
– Serio mówię! – oburzył się gwałtownie podnosząc z miejsca.
– Przecież nikt poważny nie zostawiłby ci jednego dziecka pod opieką, a co dopiero całej gromady – parsknęła Zara, na co się zaśmiałam.
Generalnie historia polegała na tym, że pewnego dnia, jeszcze w Massachusetts Connor wyszedł sobie na spacer, jak gdyby nigdy nic, a po drodze mijał jakiś plac zabaw. Podobno był ogromny, a na nim bawiło się z trzydzieści dzieci z pobliskiego przedszkola. Żeby nie iść na około, postanowił przejść przez plac, ale w połowie drogi zatrzymała go jakaś starsza opiekunka. Powiedziała, że musi pilnie oddzwonić na jakiś telefon i że Connor wygląda pożądnie. Spytała czy zerknie na chwilę na dzieci i nawet nie czekała na odpowiedź, zanim się oddaliła.
To było tak absurdalne, że sama nie wiedziałam, czy w to wierzyć. Jak kobieta, która zostawiła całą grupę dzieci obcemu chłopakowi mogła się nimi zajmować na codzień? I to jeszcze Connor. Zaraz po Luke'u drugie największe duże dziecko, jakie znam. Nie wiem jakim cudem te małe dzieci wyszły z tego całe.
– I mam uwierzyć, że żadnego nie zgubiłeś? – dalej nabijała się z niego Zara.
– Ej, jestem bardzo odpowiedzialny! – znów się oburzył, a moją uwagę przytknęło inne parsknięcie tuż obok.
– Ty i odpowiedzialny? – wtrącił z niedowierzaniem starszy z Hendersonów. – Skoro już jesteśmy przy temacie dzieci, to może opowiesz historię o Alice, co Connuś? – uniósł brwi, a ja nie mogłam zachamować śmiechu.