Znów tam byliśmy. Nie wierzyłam we własną świadomość. Z tylu miejsc w okolicy, on wybrał właśnie te. Plażę na obrzeżach Miami.
Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym zapytania, ale on tylko nieznacznie wzruszył ramionami. Kiwnął głową, żebym wyszła z auta. Po chwili rozglądania się wokół, zrobiłam to, co zasugerował. Nie patrzyłam na to, co on robił w czasie, kiedy wysiadałam patrząc przed siebie.
Zwróciłam na niego uwagę dopiero wtedy, gdy stanął tuż obok mnie. I to nie z pustymi rękami. Zorientowałam się o tym dopiero kiedy całkiem spora, czarna torba prezentowa znalazła się blisko mojej twarzy.
Otworzyłam szerzej oczy patrząc wprost na niego. Z boku może i nie wyglądał na wzruszonego, ale po bliższym nawiązaniu kontaktu wzrokowego wiedziałam, że się stresuje.
– Nie dałem ci wczoraj prezentu – zaczął starając się zachować pozory pewnego siebie. – Ale przy wszystkich byłoby dziwnie, więc daję ci go teraz. Wszystkiego, czego tylko chcesz, Black.
Przysięgam, to były najdziwniejsze, ale jednocześnie najorginalniejsze i najcudowniejsze życzenia urodzinowe, jakie kiedykolwiek dostałam. A najlepsze było to, że w ogóle się tego nie spodziewałam. Nie spodziewałam się przezentu urodzinowego od niego. Nie od Liama Hendersona.
Cały czas patrzyłam na niego w osłupieniu, nie wiedząc, jak racjonalnie zareagować. W końcu poczułam, że trzymam torbę w ręku, więc automatycznie na nią spojrzałam. Już z góry widziałam przynajmniej część prezentu, ale dopiero po chwili dokładnie się mu przyjrzałam.
Miś. Pluszowy, beżowy miś. Najśliczniejszy, jakiego kiedykolwiek widziałam. Najdelikatniej jak potrafiłam, do końca wyciągnęłam go z torebki.
– Może nie jest tak duży, jak Teddy – zaczął Henderson, ale nie dałam mu dokończyć.
– Jest cudowny – od razu przerwałam unosząc na niego wzrok. – Dziękuję.
Czułam, jak gdzieś w głębi mnie, zbiera mi się nie łzy. Ale tym razem nie łzy smutku, żalu, czy bezradności, tylko łzy wzruszenia. Nie docierało do mnie, dlaczego tym razem aż tak mnie to ruszyło. Wiele razy dostawałam dziwne, lub słodkie prezenty od chociażby Luke'a, ale to nie było to samo. To zdecydowanie nie było to samo.
Byłam w takim amoku, że dopiero po kolejnych chwilach wpatrywania się w misia, poczułam, że torebka, którą trzymam, nie jest pusta. Maskotka zajęła jej większość, ale na dnie w dalszym ciągu coś leżało.
Zerknęłam na białe, kwadratowe pudełko, które po chwili podniosłam. Wtedy już byłam pewna, że w środku znajduje się jakaś biżuteria. Samo opakowanie wyglądało, jak rodem z najbardziej luksusowego sklepu.
– Nie musiałeś – powiedziałam, zanim je otworzyłam.
– Ale chciałem. Otwórz – odpowiedział stanowczym, ale ciepłym tonem.
Przełknęłam ślinę nie wiedząc, czego się spodziewać. Czułam się jednocześnie dziwnie, ale też... Dobrze. Czułam się naprawdę dobrze.
Uchyliłam pokrywkę odsłaniając zawartość pudełka, a moim oczom ukazał się piękny, złoty wisiorek. I co jak co, ale tego, że był złoty, byłam bardziej niż pewna. Świeciły się na kilometr, ale nie to przykuło moją uwagę.
Największe znaczenie miała zawieszka, która się na nim znajdowała, bo wzór wyglądał, jak oryginalnie dobrany.
Róża. Na wisiorku od Liama Hendersona znajdowała się złota zawieszka róży. Drobna i minimalistyczna, ale była po prostu piękna. Patrzyłam na nią, jak na diament, ale może tym właśnie dla mnie była? Moim małym diamentem, który zapoczątkował coś nowego. Coś równie pięknego, jak ta róża. A główną wadą róży było to, że miała kolce.