Liam
Nie chciałem powiedzieć nic, co mogło by ją zaboleć, przysięgam. Tłumaczyłem to sam sobie i powtarzałem do bólu, aż nie przesiąkło to każdej komórki mojego ciała. Prawdą było, że to i tak nie miało najmniejszego znaczenia po wszystkim, co jej powiedziałem. Mogłem wmawiać to sobie w nieskończoność, ale i tak dobrze wiedziałem, że ją to zaboli.
Był 16 sierpnia, moje urodziny. Dziewiętnaste. Gówniane i nic nie znaczące, zbliżające mnie jedynie do dnia śmierci. Nigdy ich nie lubiłem, ale w zasadzie nie miało to żadnego głębszego podłoża. Po prostu tak było.
Dlatego też uznałem to za dzień, jak każdy inny. Albo inaczej, mógłby to być dzień, jak każdy inny, gdyby nie wszyscy wokół. Już z samego rana, gdy wstałem i zszedłem do kuchni, na dole czekali na mnie rodzice z Connorem. To rzadkość widzieć ich wszystkich razem z rana, bo zazwyczaj o tej porze wszyscy byli poza domem. Dlatego też mimo, że nie przepadałem za samymi urodzinami, to bardzo doceniałem czas spędzony z rodziną.
Jeszcze gdy mieszkaliśmy w Massachusetts, wspólne poranki w urodziny były naszą tradycją. Nie było to coś hucznego, ani wielkiego, bo zazwyczaj chodziło tylko o mały tort i balony, ale za to zawsze było prawdziwe. Przez to też nigdy nie miałem odwagi głośno powiedzieć, że nie lubię urodzin, bo miło było widzieć, że ktoś się dla mnie stara.
- Liam! - mogłem przysiąc, że moja mama miała łzy w oczach, gdy mnie zobaczyła. Od razu wyciągnęła do mnie rękę, żeby mnie przytulić. - Wszystkiego najlepszego, skarbie - powiedziała patrząc na mnie z zachwytem.
Zawsze podziałałem to, jak patrzy na mnie, czy Connora. Była od nas trochę niższa i zawsze musiała podnosić głowę, żeby na nas spojrzeć, ale kiedy to robiła, jej oczy aż lśniły z zachwytu. Kochałem ją. Bardzo.
- Dziękuję - odpowiedziałem nieco zmieszany, ale już pochwili wytrącił mnie z tego tata, zamykając w ojcowskim uścisku i klepiąc po plecach.
- Kiedy tak wyrosłeś, że przerosłeś nawet własnego ojca - pokręcił głową z szczerym uśmiechem, na co parsknąłem śmiechem.
- Musisz przyznać, że jesteś już stary - powiedział Connor, ale wiedziałem, że to był jego oryginalny sposób, na składanie mi życzeń. Nie był dobry w takie rzeczy, tak samo, jak ja, więc doskonale to rozumiałem. Ale starał się, a to było najważniejsze.
Po tej krótkiej chwili, która jednocześnie była nieco niezręczna, ale jednocześnie wyjątkowa sama w sobie, mama kazała nam wszystkim usiąść przy stole, żeby pokroić tort. Wszyscy z Connorem i tatą nie lubiliśmy słodyczy, ale zawsze jedliśmy ciasta mamy, a już szczególnie w urodziny. Za każdym razem wymownie na siebie patrzyliśmy, zanim jeszcze tort nie wylądował na naszych talerzach, ale gdy to już się stało, zachwalaliśmy go wiedząc, że uszczęśliwia to mamę.
W międzyczasie rozglądałem się po pomieszczeniach. Większość rzeczy była już spakowana do kartonów, które teraz były niemal wszędzie. Ja też już wcześniej miałem się spakować, ale zupełnie nie miałem do tego głowy. Jeszcze do przedwczoraj nawet nie wiedziałem, czy tu wrócę, a teraz okazało się, że niedługo będziemy tu mieszkać. Na stałe. Dalej nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
Przez poprzedni miesiąc odbyłem niezliczoną ilość rozmów i kłótni z rodzicami na ten temat, że naprawdę miałem dosyć. W Massachusetts był mój dom. Wychowałem się tam, chodziłem do szkoły. Wszystko, co moje, było tam. Właściwie to prawie wszystko. Prawie, bo Black była tu.
Po tym wszystkim nie mógłbym zwyczajnie wyjechać z Miami i zapomnieć. Wiem, że ona też by nie mogła. Prawdopodobnie nawet bardziej, niż ja. Po jej próbie samobójczej bałem się chociażby wspominać o moim wyjeździe, bo nie wiedziałem, jak to przyjmie. Bałem się z nią rozmawiać. Bałem się, że zrobi to ponownie.